Wszystko zaczęło się od zbierania podpisów pod petycjami na ubiegłorocznym festiwalu Przystanek Woodstock (Co zdziałały woodstockowe petycje?). Jedna z nich trafiła do Prezesa Trybunału Konstytucyjnego i powinna być opublikowana na stronie TK. Niestety nic takiego się nie stało, dlatego skierowaliśmy do prokuratury zawiadomienia o podejrzeniu popełnienia przestępstwa przez Prezesa Trybunału Konstytucyjnego.
Cała sprawa na poziomie logiki i prawa wydawała się nam stosunkowo prosta. Przesłanka pierwsza: istnieje prawny obowiązek publikowania w określonym terminie petycji składanych do organów władzy. Przesłanka druga: Prezes Trybunału Konstytucyjnego nie wywiązał się z tego obowiązku. Wniosek: Prezes Trybunału Konstytucyjnego nie dopełnił swoich obowiązków, co stanowi przestępstwo.
Prokurator Prokuratury Okręgowej w Warszawie, Radosław Cieśliński, odmówił wszczęcia postępowania, bowiem stwierdził, iż działanie Prezesa Trybunału Konstytucyjnego nie nosi znamion przestępstwa. Swoje stanowisko oparł na dosyć kontrowersyjnych stwierdzeniach.
Po pierwsze uznał, że “wyłącznie z okoliczności, że Prezes Trybunału Konstytucyjnego jest organem Trybunału i kieruje jego pracami, a także reprezentuje Trybunał na zewnątrz i wykonuje inne czynności określone w ustawach i regulaminie Trybunału (vide art. 12 ust. 1 ustawy z dn. 30 listopada 2016 r. o organizacji i trybie postępowania przed Trybunałem Konstytucyjnym) nie sposób wywodzić twierdzenia, iż każda potencjalna nieprawidłowość w funkcjonowaniu Trybunału obciąża Prezesa”. Innymi słowy to, że Prezes jest, o ile jest, Prezesem, nie oznacza, że odpowiada za bycie Prezesem. Prezes Trybunału Konstytucyjnego jest, a jakby jej nie było…
Po drugie stwierdził, że “sytuacja polegająca na nierozpoznaniu w terminie petycji złożonej do Trybunału Konstytucyjnego w dn. 9 sierpnia 2017 r. przez Stowarzyszenie Sieć Obywatelska Watchdog Polska z siedzibą w Warszawie (co dotyczy również opóźnienia zamieszczenia w witrynie internetowej informacji o wpłynięciu petycji) nie może być oceniana jako występek”. Innymi słowy niedopełnienie obowiązku nie jest niedopełnieniem obowiązku. Obowiązek publikowania petycji jest, a jakby go nie było…
Zażaliliśmy to postanowienie do sądu, który rozpoznawał sprawę w niedawne Walentynki. Chociaż może raczej w Popielec? Próbowaliśmy przekonać Sąd Rejonowy dla Warszawy-Śródmieścia w Warszawie, że prokurator nie ma racji. Powoływaliśmy się nawet na orzeczenie tego sądu z 2016 r., kiedy to sąd nakazał prokuraturze prowadzić postępowanie w sprawie niepublikowania wyroków Trybunału Konstytucyjnego m.in. przez Beatę Szydło i Beatę Kempę.
Wszystko na nic, sąd utrzymał postanowienie Prokuratora w mocy.
Na marginesie – naprawdę mamy wielką nadzieję, że to orzeczenie Sądu Rejonowego dla Warszawy-Śródmieścia to czysty przypadek, który nie uśmierci w Polsce prawa do składania petycji. Podobnie jak przypadkiem musi być wyniesienie przez Zbigniewa Ziobrę na 7 dni przed rozprawą w naszej sprawie na funkcję Prezesa Sądu Rejonowego dla Warszawy-Śródmieścia karanego dyscyplinarnie sędziego Macieja Mitery, który wcześnie był delegowany do Ministerstwa Sprawiedliwości.
W sprawie reprezentował nas radca prawny Adam Kuczyński.
A który sędzia takie orzeczenie podpisał ?
To widocznie jakaś poważniejsza choroba z tymi petycjami. Sąd Okręgowy w Warszawie uważa, że petycja nie jest petycją i dlatego jej nie publikuje. Każdemu przecież wolno uznać, że petycja nie jest petycją. I co mu zrobisz? 🙂
Petycja była o przekazanie sędziom przez Prezesa Sądu materiałów uzupełniających ich luki w wiedzy, żeby orzekając w kolejnych podobnych sprawach sędziowie już nie dali takiej plamy, jak dali, nie mając wiedzy.
SO stwierdził, że przekazywanie sędziom materiałów zawierających WIEDZĘ nie leży w kompetencjach prezesa SO, a poza tym to by był zamach na niezawisłość sędziego, ponieważ autorzy petycji są zainteresowani “określoną linią orzeczniczą”.
Czyli prośba o przekazanie sędziom treści korekty tłumaczenia dyrektywy unijnej oraz treści uchwały Sądu Najwyższego to rzekomo sugerowanie sędziom “określonej linii orzeczniczej”. Więc petycja nie jest petycją.
Równocześnie ten sam SO pozwolił sędziemu Sądu Najwyższego szkolić sędziów SO i przekazywać im materiały szkoleniowe w postaci orzeczeń autorstwa sędziego SN, który prowadził szkolenie, no ale widocznie ten SSN nie był “zainteresowany określoną linią orzeczniczą”, więc jemu wolno… A obywatelom nie wolno. 🙂
http://odfrankujkredyt.info/?sad-okregowy-w-warszawie-wyjasnia-dlaczego-petycja-nie-jest-petycja