Ustawa o dostępie do informacji publicznej – dobra czy zła?

15-lecie ustawy o dostępie do informacji publicznej to dobra okazja do zadania pytania, czy można ją winić za obecne problemy z jawnością w Polsce.

15 lat ustawy dip tort

Często odpowiedzialnością za niekorzystne rozstrzygnięcia sądu obarcza się prawo, uważając je za niesprawiedliwe czy niedoskonałe. To wygodna wymówka, zwłaszcza dla polityków, którzy też lubią zasłaniać się niedoskonałym prawodawstwem i usprawiedliwiać nim złe decyzje. Tymczasem prawo należy zmieniać w ostateczności, gdy jest to jedyny sposób rozwiązania problemów. W innym przypadku jedne problemy zamieniamy innymi, a autorytet i stałość prawa na tym traci. Słowem – samo prawo, jakkolwiek doskonałe, nie ma mocy sprawczej, to tylko zbiór słów, przepisów, ustaw. Prawo nabiera życia, gdy jest stosowane.

Problem dobrze pokazuje wyrok Trybunału Konstytucyjnego z 7 czerwca 2016 r. (K 8/15), w którym rozstrzygnięto o tym, że pytania z egzaminów medycznych dla lekarzy są jawne. Jednak najpierw ten wyrok nie był traktowany jako wyrok (z powodu braku publikacji), a gdy został w końcu opublikowany, to… nie doprowadził wcale do jawności tych informacji, choć Trybunał to jednoznacznie przesądził.

Podobnie jest z ustawą o dostępie do informacji publicznej, która obchodzi 15-lecie. Choć to Konstytucja RP i Konwencja o ochronie praw człowieka i podstawowych wolności wyznaczają nam gwarancje prawa do informacji, ustawa o dostępie pełni ważną rolę – normuje procedurę, dzięki której możemy to prawo urzeczywistniać.

W mojej ocenie to dobra ustawa. Oparto ją na dobrych założeniach i rozwiązaniach: szeroka definicja informacji publicznej, krótkie terminy do udostępnienia informacji (krótsze niż w innych sprawach administracyjnych), krótkie terminy w procedurze odwoławczej, odformalizowany wniosek o udostępnienie informacji (co widoczne z zestawieniem np. z procedura podatkową), odformalizowana procedura i bezpłatny dostęp do informacji.

Jednak ostatnie 15 lat pokazało, że sądom dobra ustawa nie przeszkadza w wydawaniu złych orzeczeń. Do dziś nie poznaliśmy ekspertyz w sprawie OFE, które zamówiła Kancelaria Prezydenta RP. Nie możemy poznać korespondencji mailowej urzędników, choćby maile te dotyczyły stanowionego prawa, ale zdaniem sądu są „dokumentami wewnętrznymi”.

To nie jest jednak wina ustawy, ponieważ na próżno w niej szukać definicji „dokumentu wewnętrznego”, czyli pojęcia, które orzecznictwo podrzuciło urzędom, a te chętnie nim się zasłaniają, nie chcąc udostępniać informacji.

Oczywiście ustawa ma wady. Znalazł się w niej chociażby niezwykle groźny art. 3 ust. 1 pkt 1. Czytamy w nim, że mamy prawo do „informacji przetworzonej”, ale tylko przy spełnieniu przesłanki „szczególnej istotności dla interesu publicznego”. Ustawa nie określa, czym jest owa „informacja przetworzona”, ani nie podpowiada, o co chodzi w „szczególnej istotności dla interesu publicznego” i co o niej świadczy. To daje szerokie pole manewru urzędom, które wielokrotnie korzystają z tej furtki i ograniczają prawo do informacji.

Można byłoby także rozważyć wprowadzenie innych regulacji, które gwarantowałyby realizację przysługującego nam prawa i np. ograniczały arbitralność działania urzędów – czy to w kwalifikowaniu informacji jako publicznych, odmawianiu ich przekazywania, czy np. przedłużania terminu do udostępnienia informacji.

Jednakże jakkolwiek dobre byłoby prawo, to kluczowe znaczenie ma praktyka stosowania ustawy przez organy i sądy. Głównym problemem jest zmiana kultury prawnej – z kultury tajemnicy na kulturę jawności.

Pomóż jawności i naszej niezależności!

Komentarze

Dodaj komentarz

Przed wysłaniem komentarza przeczytaj "Zasady dodawania i publikowania komentarzy".

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *