25 lat temu Polska nie była jeszcze „wolna od…”. Nasza Konstytucja deklarowała lojalność ZSRR, radzieckie dywizje „czuwały” nad naszym bezpieczeństwem, a pół tysiąca cenzorów decydowało o tym, co wolno obywatelom wiedzieć. Ale w czerwcu ’89 wybuchła już w pełni „wolność do…”. – Wolność do marzeń o prawdziwej demokracji i poszanowaniu praw obywateli, do współdecydowania o losach kraju. Wolności te – my, Naród Polski – wpisaliśmy do Konstytucji RP z 1997 r.
Zawarta w artykule 61 Konstytucji RP gwarancja dostępu obywateli do informacji na temat funkcjonowania instytucji publicznych oraz wydatkowania publicznych pieniędzy, pozwala identyfikować nieprawidłowości oraz im zapobiegać. Jawność pozwala też w pełni korzystać z wolności słowa – bo jak mówić, gdy nie wie się, o czym. Jawność to także bezpieczeństwo jednostki przed nadużyciami ze strony władzy, np. bezprawną inwigilacją. To dzięki niej wiemy czy przestrzegane jest prawo. Jest też podstawą konkurencji na rynku. Pozwala obywatelom świadomie dokonywać wyborów dzięki temu, że, np. wiedzą oni jak wyglądają plany inwestycyjne w okolicy ich mieszkań. Możliwość decydowania o sobie, o najbliższych, o swoim majątku nazywamy właśnie wolnością.
Tej wolności uczymy się coraz szybciej. Jeszcze kilkanaście lat temu informacja, którą władza chciała się podzielić musiała wystarczyć. Ale dziś jest inaczej. W polskich gminach ludzie chcą uczestniczyć w podejmowaniu decyzji – chcą znać plany władz, ich wydatki, dokonywane kalkulacje. To świetny zaczyn do dalszego rozwoju kultury politycznej, w której władza ma świadomość swojej służebnej roli, a obywatelki i obywatele mają do niej zaufanie.
Niestety, to tylko wizja. Aktywność obywateli zrodziła opór decydentów i planuje się wprowadzenie ustawowych ograniczeń w dostępie do informacji. Urzędnicy twierdzą, że są zamęczani pytaniami obywateli. Nie ujawniają jednak danych, które pozwalałyby to zweryfikować. Sieć Obywatelska Watchdog Polska przeprowadziła badanie w 2500 gmin (odpowiedziało 72%). Uzyskane odpowiedzi nie potwierdzają powtarzanej przez administrację plotki… Chyba, że „zamęczanie” polega na tym, że większość urzędów (ponad 1300) odpowiada na mniej niż 50 wniosków rocznie, niespełna 3% „boryka” się z ponad setką. A w urzędach przecież pracują – w zależności od gminy – dziesiątki, setki a niekiedy tysiące osób. Nie obserwujemy też prób usprawnienia procesu informowania obywateli, np. nie uzupełnia się na bieżąco stron internetowych o informacje będące przedmiotem zainteresowania wnioskujących.
Nie podejrzewamy, by władze – planując ograniczenie dostępu do informacji – świadomie godziły w jeden z filarów demokracji. Ale konsekwencje będą właśnie takie. Społeczeństwo, któremu ujawnia się tylko wybrane informacje, trudno nazwać władnym podejmowania decyzji, a więc wolnym.
W poprzednim ustroju mieliśmy okresy „błędów i wypaczeń”. Wydaje się, że jesteśmy o krok od takiego błędu. Planując zmiany prawa, bez analizy przyczyn niskiej sprawności funkcjonowania administracji, bez poszanowania godności obywateli i faktu, że prawo do informacji zostało zagwarantowane w Europejskiej Konwencji Praw Człowieka władza dokonuje złego wyboru. Nie możemy się na to zgodzić – również przez szacunek dla tych, którym zawdzięczamy wybuch wolności przed 25 laty.
Jeśli chcesz razem z Siecią Obywatelską Watchdog Polska działać na rzecz jawności lub wspierać jej starania, wejdź na www.siecobywatelska.pl.
Komentarze