Rozmowa z Adamem Dobrawym, programistą, członkiem Sieci Obywatelskiej Watchdog Polska.
Joanna Gucman-Muż: Adamie, skąd się wziąłeś w Sieci?
W czasach liceum zainteresowałem się działaniami rządu dotyczącym dopalaczy. Ówczesny premier – Donald Tusk podjął działania na rzecz ochrony dzieci przed dopalaczami. W sposób zorganizowany wydano wtedy decyzję, która budziła moją wątpliwość, a pozwalała wejść do sklepów, które sprzedawały dopalacze. Nie zmieniono wtedy prawa tylko spontanicznie wydano decyzję, która obowiązywała wszystkich sprzedających, chociaż była wydana przez Główny Inspektorat Sanitarny. Za tym dopiero poszły zmiany przepisów, aby uregulować te kwestie. Chciałem zrozumieć, w jaki sposób podejmowano decyzję i stanowiono prawo. Próbowałem dotrzeć do tego, jak powstawały te przepisy i jak były potem realizowane, ale było to trudne. Pisaliśmy pisma w tej sprawie (ja i Borys Bura, który pisał wtedy pracę magisterską o dopalaczach właśnie), ale nas zbywano. Chcieliśmy stworzyć stronę www, aby dokumentować naszą pracę, ale jako że administracja była oporna, to nie mieliśmy sukcesów, którymi można by się na niej podzielić. Poddaliśmy się, a ja skontaktowałem się z Watchdogiem, bo chciałem przekazać organizacji tę domenę internetową. I tak od słowa do słowa zacząłem bliższą współpracę ze Stowarzyszeniem.
Korzystałeś już wtedy z prawa do informacji?
Słyszałem, że jest, ale moje próby korzystania z niego nie były zbyt efektywne, bo administracja nas zbywała. Dopiero po jakimś czasie współpracy z Watchdogiem nabrałem sprawności w kontakcie z administracją, żeby faktycznie uzyskiwać informację, której oczekuję.
Zgłosiłem się do Watchdoga z domeną, a potem zacząłem działać i pomagać organizacji w kwestiach informatycznych jako wolontariusz. Robiłem rzeczy związane z IT, jednocześnie zdobywając wiedzę na temat prawa do informacji.
A kiedy i jak doszło do tego, że zostałeś członkiem Sieci?
To nie była krótka droga. Pamiętam, że rekomendację wystawiło mi dwóch innych członków Watchdoga – Zenon Michajłowski i Przemysław Żak, ale od tego momentu do chwili kiedy faktycznie dołączyłem formalnie do Stowarzyszenia, minęły co najmniej 2 lata. W tym czasie uczestniczyłem w Walnych Zgromadzeniach Członków jako gość, przychodziłem na różne spotkania organizacji, przyjeżdżałem do biura Watchdoga jako wolontariusz, ale dopiero po 2 latach uznałem, że jestem godny dołączenia do Stowarzyszenia. Nie miałem wątpliwości co do tego, czy warto dołączyć, ale czy ja jestem odpowiednią osobą, aby podejmować decyzje o Stowarzyszeniu.
To ile lat już jesteś w Watchdogu?
Nie mam pewności dokładnie ile czasu jestem już członkiem, ale wydaje mi się, że współpracuję już około 8 lat.
I zacząłeś tę współpracę, jak byłeś jeszcze w liceum?
Tak, przed 18-tką to było.
Czyli już przed 18-tką korzystałeś z prawa do informacji?
Przygotowywałem projekty wniosków, ale sam ich nie wysyłałem. Dostrzegałem wątpliwości prawne, czego po latach, zwłaszcza po sprawie Tymona [Tymona Radzika – przypis red.], żałuję, że nie postanowiłem pokazać i dowieść, że jako osoba nieletnia mam prawo do informacji. Wtedy to mnie powstrzymywało, żeby wysyłać samemu wnioski, ale po 18-tce zacząłem intensywnie korzystać z prawa do informacji. Analizowałem dokumenty z prokuratur w całej Polsce, żeby zbadać, jak funkcjonuje prawo do informacji w tych instytucjach. Pomocne były mi w tym moje umiejętności informatyczne, ale listonosz w mojej miejscowości także bardzo dobrze mnie poznał.
Ale prokuratury to nie był jedyny temat, który Cię interesował, prawda?
Już w czasach liceum dostrzegłem temat, który mnie potem na lata zaabsorbował. To były rejestry umów. Zainteresowałem się tym po tym, jak Piotr Waglowski dopytywał o jakieś umowy w Sejmie i odpisano mu, że “z kwerendy umów wynika…”. Jako osoba techniczna dostrzegłem, że skoro przeprowadzono jakąś kwerendę, to znaczy, że jest jakiś system informatyczny, który zawiera rejestry umów, więc dlaczego udostępniać tylko część informacji zamiast całości? To mnie tknęło do sprawdzenia, jak to wygląda we wszystkich ówczesnych ministerstwach – jak jest prowadzony rejestr umów, jakie dane zawiera. Uważam, że każdy obywatel powinien dostęp do takich danych mieć skoro te dane są prowadzone w systemach informatycznych, to wystarczy to opublikować. To jest takie moje budowanie przyszłości, bo jak teraz to zrobimy, kiedy te systemy informatyczne są wprowadzane, to w przyszłości to nie będzie coś nowego i trudnego. Łatwiej wprowadzić takie rozwiązania na etapie projektowania i wdrażania systemów. Dokumenty są publikowane, nie wymaga to dodatkowej pracy informatyka czy urzędnika i ciągłego weryfikowania. Jest to tańsze i efektywniejsze niż udostępnianie na wniosek.
Niestety okazało się, że nie wszystkie ministerstwa chętnie takie dane udostępniły. Już w liceum musiałem pójść z połową Rady Ministrów do sądu i nabrać w tym zakresie również sprawności. Bardzo cenne było to, że stowarzyszenie mnie wspierało w sprawach sądowych, zarówno udzielając pomocy prawnej, jak i opłacając sprawy sądowe. Te sprawy toczyły się wiele lat. W części przestały mieć znaczenie, bo ministerstwa się zmieniały, a w części udawało mi się uzyskać rejestry. To było ważne, bo skoro mi je udostępniono, to nic nie stało na przeszkodzie, aby ministerstwa z własnej inicjatywy je publikowały, do czego potem je zachęcałem, wysyłając petycje. To była tylko kwestia woli, żeby opublikować te dane na stronach ministerstw i swego czasu udało się doprowadzić do tego, że ministerstwo energii czy cyfryzacji to robiły, a sama minister cyfryzacji zachęcała do tego, choć bezskutecznie, pozostałe instytucje. Ale zaangażowałem się, żeby ten proces udokumentować, spisać w jaki sposób inni mogą działać, aby takie rejestry umów były publikowane.
Przygotowałeś instrukcję?
Tak. Przygotowałem 3 etapową procedurę, którą opisałem dokładnie na swoim blogu www.ochrona.jawne.info.pl, a ludzie zaczęli z niej korzystać. Udzielałem też wywiadów, a moje sprawy sporadycznie pojawiały się w mediach, więc była presja, by takie rejestry publikować.Wspierałem, inspirowałem, zachęcałem, pisałem pisma mieszkańcom, radnym, aktywistom, którzy nieśli tą ideę do swoich gmin. Często był to dla nich pierwszy kontakt z prawem do informacji.
Wiesz, ile takich rejestrów umów dzięki Twojej instrukcji zostało opublikowanych?
Moich indywidualnych sukcesów na tym polu nie liczyłem, ale ponad tysiąc takich rejestrów umów jest opublikowanych w Polsce. Ile z nich dzięki mojej inicjatywie? Tego nie wiem, ale są to zarówno niewielkie rejestry szkół, miast, jak i takich instytucji jak – po moich petycjach – Biuro Rzecznika Praw Obywatelskich czy Sąd Najwyższy. Ja starałem się szeroko zaktywizować ludzi. Pewnie, gdyby nie energia i czas, które wkładam w tę inicjatywę, to takich rejestrów byłoby opublikowanych znacznie mniej.
A czym zajmujesz się teraz w kwestiach jawności?
Zacząłem działać na rzeczy publikacji rejestru umów Służby Kontrwywiadu Wojskowego. Od niemal roku systematycznie co miesiąc SKW otrzymuje wnioski o informację publiczną, ale wszystkie odpowiedzi są negatywne, pomimo korzystnych wyroków. Będę jednak działał dalej aż uda się doprowadzić do tego, żeby SKW opublikowało informacje o zawieranych umowach. Każda instytucja publiczna powinna publikować informacje o swoich wydatkach.
Skąd u Ciebie taka potrzeba działania w interesie społecznym?
Od zawsze interesowała mnie informacja i jej rozpowszechnianie. Interesuję się informatyką i widzę, jak jest istotna w tym, żeby takie dane można było bez przeszkód w łatwy sposób udostępniać.
Łatwiej będzie kontrolować wydatki, ocenić działania instytucji publicznych w zakresie zawieranych umów.Jeśli zadbamy o to, aby wydatki były jawne, to większa szansa że w przyszłości nie będę narzekali na brak pracy spowodowany tym, że nie mamy znajomości. Jawność zwiększa bowiem równość dostępu do pracy, możliwości wykonywania zleceń czy usług.
Czego życzysz Sieci z okazji 18-tych urodzin?
Dużo jawności i stabilnego orzecznictwa, które w ostatnich 10 latach nieco się zmieniło i w podobnych sprawach wyroki bywają zupełnie inne.
Dziękuję za rozmowę.
Więcej o Adamie znajdziesz tutaj.
Komentarze