#LudzieSieci: Pytaliśmy co tydzień o protokoły z Komisji Bezpieczeństwa Ruchu Drogowego – i zaczęli je publikować w BIP-ie

Marcin Nieroda

Rozmowa z Marcinem Nierodą, członkiem Sieci Obywatelskiej Watchdog Polska.

Paula Kłucińska: W jednej z pierwszych wiadomości napisałeś, że jesteś członkiem ruchu miejskiego, który działa na rzecz zwiększenia poziomu bezpieczeństwa ruchu drogowego. Co kryje się za tym pojęciem? Opowiedz o swojej działalności.

Marcin Nieroda: Zaczęło się od stowarzyszenia Akcja Miasto, jednego z większych ruchów miejskich we Wrocławiu. Dołączyłem, bo chciałem zmieniać otaczającą rzeczywistość na lepszą. Miałem swoje tematy, jak bezpieczeństwo ruchu drogowego czy ruch pieszych, ale generalnie chodziło mi o lepszą przestrzeń do życia w mieście.

Działając w przestrzeni miejskiej, siłą rzeczy napotyka się na kontakty z urzędnikami. Pewne rzeczy można próbować załatwiać w kuluarach, ale przychodzi moment, w którym trzeba wysłać formalny wniosek.  Tak zacząłem zmieniać moją okolicę we Wrocławiu. Wysyłałem różne wnioski o informację publiczną i wnioski z Kodeksu postępowania administracyjnego.

Niektóre sprawy zakończyły się pozytywnie. Na przykład naprawę zdegradowanego fragmentu chodnika, do którego wszyscy już przywykli, udało mi się załatwić ,,jednym mailem’’. Ale przyszedł taki moment, że w innej sprawie dostałem ładnie opakowaną odpowiedź ,,nie, bo nie’’. Chodziło o posadzenie drzew na przystanku. Zacząłem drążyć temat, pytać o motywy tej decyzji. Idąc po nitce do kłębka, udało mi się ustalić, że tak naprawdę nie ma żadnego uzasadnienia. Koniec końców udało się wywalczyć zgodę.

Tak zacząłem patrzeć władzy na ręce. U nas często przyjmuje się stwierdzenie, że władza wie lepiej, ma jakąś tajemną wiedzę i badania, które predestynują ją do podejmowania decyzji. Jak się okazuje, niekoniecznie.

Czyli nie działasz samotnie. Jako członek Akcji Miasto masz wsparcie?

W pewnych obszarach działam sam, natomiast siłą jest to, że czasami dzielimy się zadaniami. Fakt bycia w organizacji jest pomocny, bo daje pewien mandat społeczny i lepszą kartę przetargową w kontaktach z miastem.

Czy władze miasta traktują Was jako partnera do rozmów?

To zależy. Jeśli władza chce nas zbyć, to formalnie odpowiada na pisma, ale nie próbuje rozmawiać. Natomiast tutaj we Wrocławiu udało nam się doprowadzić do sytuacji, że jesteśmy może nie zawsze bardzo lubiani, ale jednak liczymy się i nie tak łatwo nas zbyć. To sukces siły organizacji, a nie pojedynczego działania.

Czym jest dla Ciebie prawo do informacji?

Prawo do informacji jest fundamentem działalności w przestrzeni publicznej i miejskiej. Pozwala zdobywać wiedzę, którą urząd ma, a niekoniecznie chce się nią dzielić. Docierają do nas często bardzo przetworzone informacje, mocno zagregowane albo szczątkowe, a dostęp do informacji zapewnia możliwość pytania i dojścia do tego, jak na podstawie pewnych danych podjęto konkretne decyzje. Ale jeśli pytasz, czy zawsze otrzymuję informację taką, jaką bym chciał, to nie. W praktyce często dostaję informacje dopiero ostatniego, czternastego dnia, a niejednokrotnie o błahe informacje trzeba się upominać albo czekać dwa miesiące.

Wiem, że zadajesz pytania straży miejskiej. Czy to jedyny podmiot, do którego składasz wnioski?

W dużej mierze pytam straż miejską i władze Wrocławia, ze względu na tematy, nad którymi najczęściej pracuję. Natomiast pytam też inne urzędy i jednostki, między innymi moje rodzinne miasto. W mniejszych miejscowościach są problemy z kontrolą władzy. Wszyscy się znają, tam po prostu nikt nie zadaje niewygodnych pytań. Podam przykład. Burmistrz powiedział, że po wybudowaniu obwodnicy cały ruch tranzytowy pójdzie obwodnicą. Od razu pytam: ,,Czy istnieją jakieś modele ruchu?’’. Jeśli ktoś wejdzie głębiej w analizę ruchu czy transportu w mieście, to okazuje się, że istnieje szereg paradoksów niewidocznych gołym okiem. Słynne poszerzanie ulic tak naprawdę nie daje poprawy przepustowości, tylko powoduje, że jeszcze więcej samochodów pojawia się na ulicach.

Podzielisz się przykładami spraw zakończonych sukcesem?

Jednym z tematów, który urodził się w Akcji Miasto, było bezpieczeństwo ruchu drogowego, od lat pomijane w Polsce. Zaczęliśmy wnioskować o protokoły z Komisji Bezpieczeństwa Ruchu Drogowego we Wrocławiu, które dawały obraz tego, co się dzieje z inwestycjami drogowymi i co można polepszyć. Oczywiście na początku te dokumenty nie były publikowane, ale z wielkim bólem zaczęto nam je udostępniać na wniosek, który składaliśmy co tydzień po posiedzeniu komisji. Naszym sukcesem jest to, że protokoły w końcu zaczęły pojawiać się w Biuletynie Informacji Publicznej. 

Co do bezpieczeństwa ruchu drogowego, chociaż niekoniecznie jest to już temat ściśle wrocławski, jednym z naszych sukcesów jest zmiana prawa w zakresie pierwszeństwa dla pieszych. Jako koalicji ruchów miejskich #chodziożycie udało nam się przekonać władze centralne do zmiany przepisów i dzisiaj mamy już pierwszeństwo pieszego wchodzącego na przejście. To jest fundamentalna zmiana i jak pokazują ostatnie statystyki, liczba wypadków na przejściach dla pieszych spadła o 30%.

Ciekawa jest też informacja o wykolejeniach tramwajów. Wrocław jest ich stolicą, marketingowo zaczęto nawet używać sformułowania ,,rozjechania’’ na niektóre zdarzenia, żeby nie przekroczyć liczby 100 wykolejeń w roku. W miarę regularnie pytamy MPK (Miejskie Przedsiębiorstwo Komunikacji) o statystyki wykolejeń. Zapytaliśmy o to również inne miasta i okazało się, że nikt tego nie liczy, chociaż niektóre urzędy zrobiły to specjalnie dla nas. Okazało się też, że Wrocław odnotował cztery razy więcej wykolejeń niż Poznań. Z czego znacząca liczba wykolejeń w Poznaniu miała miejsce w zajezdni. W tym samym temacie zawnioskowałem do MPK o to, żeby spółka publikowała statystyki wykolejeń na swoich portalach społecznościowych. Tam są publikowane często mało przydatne informacje o świętach, a brakuje informacji na przykład o liczbie wykolejeń. W odpowiedzi jak na razie cisza, mimo że jest już po terminie.

Z pozytywnych przykładów użycia dostępu do informacji publicznej do pewnej zmiany, miałem też sytuację, że w mojej rodzinnej miejscowości otwarto plac rozrywki, na terenie którego wykonawca zostawił po sobie zainstalowaną tablicę reklamową. Jak wiadomo reklama w przestrzeni publicznej kosztuje, więc zadałem pytanie o te koszty, co spowodowało, że w ciągu 14 dni instalacja zniknęła.

A pamiętasz jakiś szczególny przypadek utrudniania dostępu do informacji?

Temat, który mnie nurtuje, to podróże samochodowe urzędników. W tym roku, pomimo pandemii i narzekania o mniejszych wpływach podatkowych, miasto kupiło dwa samochody, w tym jeden za 200 tys. zł (4×4 280 KM), a drugi za 150 tys. zł. Pytanie, gdzie urzędnicy jeżdżą samochodami o takiej specyfikacji. Pytałem o takie informacje inne urzędy, przykładowo w Gdańsku i okazało się, że do załatwiania spraw ,,na mieście’’, urzędnikom kupiono małe samochody za 50 tys. zł. We Wrocławiu niestety nie udało mi się jeszcze uzyskać żadnej informacji, ponieważ orzecznictwo sądowe traktuje karty przejazdu jako dokument wewnętrzny. Być może uda mi się namówić radnych do wykorzystania uprawnień kontrolnych, żeby sprawdzili, gdzie te samochody jeżdżą. Jeśli ktoś kupuje tak mocne samochody do jazdy po mieście, gdzie w większości obowiązuje ograniczenie do 50 km/h, to jest to marnowanie pieniędzy. Jednocześnie mówi się, że nie ma pieniędzy na pętlę tramwajową, którą wykonawca wycenił na 100 tys. zł.

Gdzie trafiają informacje udostępnione przez urzędy?

Przede wszystkim na Facebooka. Mamy prezydenta influencera, więc jest to idealne narzędzie, które przyciąga media. Dłuższe teksty publikujemy na własnych stronach internetowych, gdzie pokazujemy odpowiedzi na pisma i absurdy, które z nich wynikają. Przykład – na wniosek o udostępnienie informacji publicznej o to, jak urząd działa w zakresie poprawy bezpieczeństwa ruchu drogowego, otrzymujemy odpowiedź, że wydano kwotę taką i taką, za którą stoi zakup kamizelek odblaskowych za 30 tys. zł rocznie.

Wiem już co nieco o Twojej działalności, również w ramach Akcji Miasto. A co powiesz o haśle ,,Przyjaciele Kota Wrocka’’?

Wyszło trochę spontanicznie. Wiele materiałów, które szykujemy, nie jest publikowana ani poruszana publicznie, bo nie mamy takiego dostępu do mediów, jakiego byśmy chcieli. Czasami dziennikarze nie potrafią też pociągnąć tematu, a czasami są opłacani, chociaż nie wprost, z urzędu miasta. Na przykład telewizja internetowa Echo24 dostaje co roku 50 tys. zł z urzędu miasta na funkcjonowanie (oczywiście pod ładnym marketingowym hasłem), więc ciężko znaleźć tam pytania niewygodne dla władzy. Gazeta Wyborcza we Wrocławiu drukuje biuletyn urzędu, więc też nie może się postawić.

Brakowało nam platformy, gdzie możemy spokojnie i na luzie pogadać o Wrocławiu. Czyli chcieliśmy pogadać i pośmiać się czasem z absurdów, które dzieją się na arenie miejskiej. Stwierdziliśmy, że zrobimy podcast. Nazwa wzięła się stąd, że nasz prezydent przygarnął na początku kadencji kota, który stał się symbolem obecnej władzy.

Zapraszacie urzędników?

Nie zabiegaliśmy o to za specjalnie, natomiast staramy się docierać do tych grup, które są blokowane za zadawanie niewygodnych pytań, często na prywatnym profilu facebookowym prezydenta. Chodzi o konkretne problemy wyciszane przez urząd, którymi nikt się nie zajmuje, więc my staramy się je nagłaśniać.

Nawet gdy po wywiadzie z Aliną Czyżewską temat blokowania mieszkańców w mediach społecznościowych odżył i Radio Wrocław oraz Echo24 próbowały o to pytać prezydenta, ten podtrzymywał, że to jego prywatny profil, który nie ma związku z pełnioną funkcją. W międzyczasie wysłałem do urzędu wniosek z Kodeksu postępowania administracyjnego z prośbą o usunięcie prywatnego profilu prezydenta ze stron urzędu. Skoro prezydent twierdzi, że wszystkie zamieszczane informacje są równolegle dostępne na profilach miejskich, to nie ma potrzeby linkować jego prywatnego konta.    

Jak trafiłeś do Sieci Obywatelskiej Watchdog Polska?

Trafiłem do poradni prawnej Watchdoga, co okazało się być pomocne i to w prozaicznej sprawie. Chodziło o komisję bezpieczeństwa ruchu drogowego i wniosek o informację dotyczący liczby zatrzymań za przekroczenie prędkości. Urząd odpowiedział, że to dokument wewnętrzny, a w poradni podpowiedziano mi, żeby dopytać policję, która rzeczywiście udostępniła informację bez mrugnięcia okiem.

Dalej pojawiła się Szkoła Inicjatyw Strażniczych. Zapisałem się, bo miałem problemy z urzędem i chciałem być bardziej świadomy. Tak spotkałem się z Watchdogiem i zostałem.

Propozycję o członkostwie wysunął zarząd, natomiast była ona tylko formalnym pchnięciem, bo ze swojej strony czułem się związany z ideą, którą prezentuje Watchdog, więc wstąpienie do stowarzyszenia było naturalne.

Czego życzysz Sieci z okazji 18-tki?

Nowej ustawy o dostępie do informacji publicznej, która będzie stworzona ponad politycznymi podziałami i będzie naprawdę odzwierciedlała potrzeby obywateli, a nie potrzeby różnych urzędów.

W takim razie muszę dopytać. Co Twoim zdaniem jest w praktyce największym problemem, gdy korzystasz z aktualnych przepisów ustawy?

Przede wszystkim orzecznictwo, czyli wspomniany dokument wewnętrzny i brak szybkiej reakcji w sporach między obywatelem a urzędem. Nawet gdy dostajesz odpowiedź nie na temat, to sprawę trzeba wysłać do sądu, co trwa pół roku, a temat po czasie umiera. Czasami potrzebujesz informacji ,,na wczoraj’’, a obecnie musisz odczekać 14 dni i być może całe postępowanie przed sądem.

Pomóż jawności i naszej niezależności!

Komentarze

Dodaj komentarz

Przed wysłaniem komentarza przeczytaj "Zasady dodawania i publikowania komentarzy".

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *