Polanka dla wszystkich!

Martyna Regent

Rozmowa z Martyną Regent, uczestniczką tegorocznej edycji Szkoły Inicjatyw Strażniczych*. Martyna jest gdynianką pełnym sercem – zakorzenioną w Gdyni od pokoleń i od lat zaangażowaną w sprawy miasta, którego rozwój przestrzenny śledzi uważnie. Na co dzień starającą się budować sojusze na rzecz zwiększenia udziału mieszkańców w planowaniu przestrzennym i działającą w stowarzyszeniu Miasto Wspólne. W Gdyni najbardziej kocha jej otwartych, mądrych i odważnych mieszkańców.

 
Martyna Bójko: Trafiłaś do Szkoły Inicjatyw Strażniczych jako członkini stowarzyszenia Miasto Wspólne. Możesz coś więcej o nim powiedzieć?

Martyna Regent: Stowarzyszenie powstało z inicjatywy Łukasza Piesiewicza, który jest do tej pory jego prezesem. On był takim samotnym atomem, który walczył o to, by najstarsza ulica w Gdyni – Starowiejska, była przestrzenią propieszą. Łukasz w mediach społecznościowych stworzył przestrzeń do debaty na temat zrównoważonego transportu i zieleni w mieście. I tak zawiązało się stowarzyszenie Miasto Wspólne, zainspirowane trochę stowarzyszeniem z Gdańska – Forum Rozwoju Aglomeracji Gdańskiej. Ja wtedy również zajmowałam tymi tematami, ale naukowo – pisałam doktorat o partycypacji i planowaniu przestrzennym. To, o czym czytałam, było bardzo odległe od rzeczywistości za oknem. Prowadziłam wówczas firmę, która oferowała usługi badań przedprojektowych. Chciałam wykorzystać swoją wiedzę w organizowaniu konsultacji z mieszkańcami. Dosyć szybko okazało się, że deweloperzy i miejscowi planiści nie są tym zainteresowani, nawet gdy oferowałam swoją pomoc pro bono, by przekonać ich do idei partycypacji. Wtedy też dołączyłam do Miasta Wspólnego. Okazało się, że bardzo podobnie patrzymy na planowanie przestrzenne w Gdyni. Z urbanistami, którzy działali w stowarzyszeniu, zaczęliśmy interesować się dokumentami urbanistycznymi sporządzanymi w Gdyni. Włączaliśmy się, jako strona społeczna, w pisanie uwag do miejskiego planu zagospodarowania przestrzennego.

Czy jakoś popularyzowaliście to, co robicie jako Stowarzyszenie?

Zachęcaliśmy społeczność lokalną, by poznała swoje prawa i wiedziała, że może współdecydować. Rozpoczęliśmy cykl maratonów pisania uwag do planów miejscowych. Początkowo współpraca z urzędem była bliska, a relacje koleżeńskie, wszyscy się znamy. Pomagaliśmy w organizacji konsultacji warsztatowych dotyczących uchwały krajobrazowej, które miały pomóc określić kierunki dalszych działań. Potem weszła ustawa o rewitalizacji i tam też pojawił się ten wymóg konsultacji. 

Mówiłaś, że często pisaliście uwagi do planów zagospodarowania, jakieś zostały uwzględnione?

Tak, skorzystano też  z moich diagnoz dotyczących rewitalizacji dzielnicy, w której mieszkam. We współpracy z firmą IT z Parku Technologicznego przygotowaliśmy badanie na modelu 3D całego fragmentu dzielnicy wyznaczonego do rewitalizacji. Firma opracowała w tym badaniu model, a ja “nakładkę badawczą” i zbierałam dane w terenie. Mieszkańcy, ale także uczniowie szkół, które odwiedziłam, zaznaczali na tych modelach 3D, co im najbardziej przeszkadza w tej przestrzeni, co im się podoba i jakie mają oczekiwania. Te raporty trafiały do miasta, ale nic się potem z nimi nie działo. Miasto przeprowadziło konsultacje dotyczące rewitalizacji, bo wymaga tego ustawa i chwaliło się, że wykorzystało do tego nowoczesne technologie, ale niestety nie było już woli, by rozwijać takie narzędzia i stosować je szerzej, na przykład przy zbieraniu wniosków do planów miejscowych. 

Czyli miasto z jednej strony nie za bardzo słuchało mieszkańców, a z drugiej stworzyło w 2016 roku Laboratorium Innowacji Społecznych, na stronie którego czytamy: Laboratorium Innowacji Społecznych to samodzielna jednostka budżetowa Miasta Gdyni, działająca na rzecz mieszkańców i mieszkanek. Szukamy, realizujemy i wdrażamy nowatorskie rozwiązania, które wychodzą naprzeciw społecznym wyzwaniom.

Miałam duże nadzieje związane z powstaniem tej jednostki. Myślałam, że będzie to taki łącznik między miejskimi planistami, mieszkańcami i aktywistami. Niestety tak się nie stało. Wiceprezydenci, którzy odpowiadali wówczas za to planowanie przestrzenne, tą partycypację widzieli w specyficzny sposób – tam, gdzie sami ją wskażą, nie tam, gdzie mieszkańcy widzą jej potrzebę. Najlepiej, by łatwo było przewidzieć efekt konsultacji, gdzie grunt jest na tyle bezpieczny, że można wpuścić ludzi, by sobie decydowali. Na przykład niech wybiorą, gdzie w nowopowstałym parku będzie wybieg dla psów, a gdzie będzie można pograć w boule. Ale już nikt nie zapytał mieszkańców, czy chcą, by lwią część kosztów parku pochłonęła budowa podziemnego parkingu służącego sąsiedniemu biurowcowi, który właśnie powstaje. Zorientowałam się, że w Gdyni procedury planistyczne mają często zupełnie odwrotną chronologię niż zakładałam i miejsca na realną partycypację mieszkańców tam po prostu nie ma.

Czyli współpraca z miastem szybko się skończyła?

Można powiedzieć, że zmienił się jej charakter. To był czas, gdy zaczęłam działać w Stowarzyszeniu.  Pokazywaliśmy mieszkańcom, jak jest w Gdyni z tym uwzględnieniem ich potrzeb i jakby to mogło wyglądać inaczej. Najskuteczniejsza okazała się metoda tzw. kukułczego jaja – podrzucaliśmy jakiś pomysł, a miasto potem przedstawiało go jako swój, w zmodyfikowanej nieco formie. Musieliśmy schować dumę do kieszeni, ważniejszy od przypisania autorstwa był dla nas efekt końcowy. 

A czy możesz opowiedzieć o Waszym największym sukcesie, jakim była obrona Polanki Redłowskiej przed zabudową?

Polanka Redłowska to ostatni w Gdyni tak duży teren będący zieloną przestrzenią publiczną, z którego korzystają głównie mieszkańcy. Jest nad morzem, ale pod samym lasem, przy rezerwacie Kępa Redłowska. Z Polanki roztacza się piękny widok na zatokę. W 2016 roku miasto odzyskało ten teren po latach dzierżawy. Dzierżawcy mieli postawić w miejscu ruin po dawnych otwartych miejskich basenach hotel, ale ostatecznie żaden tego nie zrobił. Baseny wybudowano w czynie społecznym w połowie ubiegłego wieku. Wielu mieszkańców jeszcze je pamięta, a nasz prezydent jako mały chłopiec w nich się kąpał. Jest to bardzo ważne miejsce dla lokalnej społeczności – mieszkańcy Gdyni lubią tam spędzać wolny czas, piknikować. I perspektywa, że nagle wyrośnie tu hotel i to w czasach, gdy mamy katastrofę klimatyczną i walczymy o każdy skrawek zieleni, zmobilizowała nas do działania. 

Byliśmy wówczas zaangażowani jako Stowarzyszenie w pisanie uwag do planów miejscowych i wzięliśmy się również za ten plan. Uznaliśmy jednak, że zagrożenie jest na tyle duże, że musimy w obronę Polanki Redłowskiej zaangażować jak najwięcej gdynian. I tak powstała petycja, pod którą zbieraliśmy podpisy. Prosimy w niej, by miasto zrezygnowało z planów sprzedaży tego terenu pod hotel. 

Czyli mimo że miasto odzyskało teren, nie zrezygnowano z pomysłu budowy hotelu?

Tak, pomysł z lat dziewięćdziesiątych wciąż był aktualny. Kiedy w 2016 roku miasto odzyskało władztwo nad tym terenem, wystawiło na sprzedaż działkę pod nazwą Polanka Redłowska. A w miejscowym planie zagospodarowania przestrzennego przewidziano zabudowę turystyczną. Dlatego we wrześniu 2017 roku zaczęliśmy zbierać podpisy pod petycją. Podpisało ją ostatecznie 4500 mieszkańców. Wnioskowaliśmy w niej nie tylko o niesprzedawanie terenów po basenach, ale też o zagospodarowanie ich zgodnie z wypracowanymi wspólnie z mieszkańcami pomysłami. 

A czy mieliście odpowiedź na tę petycję?

Komentarz urzędu miasta do naszej petycji można znaleźć w BIP-ie (Petycja w sprawie projektu planu miejscowego rejonu rezerwatu przyrody „Kępa Redłowska”).  Nie uwzględniono naszych postulatów, ale dalsze procedowanie planu zostało zawieszone. Generalnie urząd bardzo parł do tego, by przeznaczyć teren po basenach na sprzedaż i gdy my nagłośniliśmy sprawę, wybuchł konflikt związany z nazewnictwem. Zbierając podpisy pod petycją, mówiliśmy, że miasto chce sprzedawać fragment Polanki Redłowskiej. Miasto zaczęło nam zarzucać, że wprowadzamy mieszkańców w błąd, bo nikt nie chce polany piknikowej zabudowywać hotelem. A my, posługując się nazwą Polanka Redłowska, sugerujemy, że właśnie na polanie piknikowej ten hotel powstanie. Tyle że miasto samo wystawiło tę działkę na sprzedaż pod nazwą Polanka Redłowska – historycznie cały ten teren, łącznie z dawnymi basenami, pod tą nazwą występuje. A wybudowanie hotelu w jednej części polany wpłynie na charakter całości. Miasto jednak postanowiło nie nazywać terenu po basenach Polanką Redłowską i w ogłoszeniu o sprzedaży pojawiła się nazwa – Teren przy Ejsmonda. 

Czy w czasie wyborów samorządowych w 2018 roku pojawił się temat Polanki Redłowskiej?

Tak, Polanka stała się ważnym elementem kampanii wyborczej. Wszyscy kontrkandydaci Wojciecha Szczurka apelowali, by ten teren nie był przeznaczony na sprzedaż. Władze wykorzystały moment, by ogłosić, że sprawa ma charakter polityczny i … skończyły się jakiekolwiek rozmowy na temat przyszłości Polanki. Urban Lab Gdynia (wchłonięty niedawno przez Laboratorium Innowacji Społecznych), którego widzieliśmy jako naszego partnera, także zawiesił z nami współpracę. Nie mogliśmy również korzystać z sali, którą nam wcześniej udostępniano. 

Ale nie składaliście broni?

Oczywiście, że nie. Organizowano kolejne wyłożenia planu miejscowego, na których kubatura hotelu była coraz mniejsza, a my angażowaliśmy w nasz protest coraz to liczniejsze grupy mieszkańców. 

Nie ograniczaliśmy się jednak tylko do protestowania – chcieliśmy zaproponować miastu konkretne rozwiązania dotyczące Polanki i policzyć, ile by one kosztowały. Dlatego zorganizowaliśmy warsztaty planistyczne, a w 2019 roku złożyliśmy list do prezydenta Szczurka o wysłuchanie publiczne. Skoro miasto już ogłosiło, że sprawa jest polityczna, to postanowiliśmy zbierać pod tym listem podpisy wszystkich ugrupowań reprezentowanych w Radzie Miasta poza Samorządnością Wojciecha Szczurka. Był tam PiS obok partii Razem, Wiosny, PO itd. Wszyscy poza radnymi Samorządności. Dzięki temu, że pod listem podpisali się politycy od prawa do lewa, pokazaliśmy, że obrona Polanki Redłowskiej to coś więcej niż sprawa polityczna, bo nigdy wcześniej radni nie zjednoczyli się tak w żadnej sprawie. Zawsze też staraliśmy się podkreślać, że choć szukamy poparcia u radnych, którzy są w końcu naszymi reprezentantami, to jest to oddolna inicjatywa mieszkańców. 

Czy twarzą protestu było stowarzyszenie Miasto Wspólne?

Nie, choć Stowarzyszenie było bardzo zaangażowane w tę inicjatywę, staraliśmy się, by była niezależnym bytem. Wiedzieliśmy, że nie wszyscy mieszkańcy zgadzają się z postulatami Miasta Wspólnego (np. wprowadzenia w Gdyni strefy płatnego parkowania) i nie chcieliśmy, by to było przeszkodą w zaangażowaniu się w obronę Polanki. Dlatego stworzyliśmy osobny fanpejdż na FB – Polanka dla wszystkich. Udało nam się również zaangażować wiele biznesów prywatnych w centrum Gdyni, które wieszały nasze plakaty w witrynach czy zachęcały mieszkańców do wypełniania ankiety. 

O jakiej ankiecie mówisz?

Na początku protestu zrobiliśmy taką akcję, by sprawdzić, czy prezydent ma duże poparcie, jeśli chodzi o budowę tego hotelu. Dlatego przeprowadziliśmy ankietę – online i na papierze – roznosili ją wolontariusze po mieście, udostępniały sklepy. Zebraliśmy ich prawie 2 tysiące. Wyszło z niej, że wizja mieszkańców znacząco odbiega od wizji miejskich planistów – pomysł prezydenta na hotel miał ok. 1% poparcia. Część była za odbudową basenów, choć to pomysł mało ekonomiczny i trudny do wybronienia. Inni chcieli, by to był ogólnodostępny teren zielony. Zebraliśmy te propozycje i zorganizowaliśmy spotkanie, by o nich porozmawiać z mieszkańcami, którzy byli ich autorami, by wypracować jakiś wspólny projekt. Ostatecznie powstało ich kilka. W kwietniu 2019 roku doszło do wysłuchania publicznego, o które zabiegaliśmy, ale prezydent nie dał się przekonać do zmiany planów związanych z Polanką. Potem były wakacje, w czasie których udało się przeprowadzić takie ogólnomiejskie warsztaty projektowe na Polance Redłowskiej. Nim je zorganizowaliśmy, przeprowadziliśmy wśród mieszkańców ankietę, jakie tematy warsztatów będą dla nich interesujące. Po warsztatach odbyło się kolejne wysłuchanie publiczne w urzędzie, w czasie którego przedstawiliśmy konkretne rozwiązania dotyczące Polanki, wypracowane wspólnie z mieszkańcami właśnie w czasie warsztatów. 

Ankiety na Polance
Czy to wy, jako Stowarzyszenie, te warsztaty organizowaliście?

W zasadzie to działo się na zasadzie nieformalnej grupy, Miasto Wspólne jedynie finansowało pewne elementy. Zorganizowaliśmy zrzutkę na FB, która umożliwiła nam przygotowanie materiałów. Ostatecznie było to wydarzenie, które poza zainwestowaniem czasu, nie wymagało od nas dużych nakładów finansowych, ponieważ wiele osób się w nie zaangażowało. Nagraliśmy na przykład w profesjonalnym studiu piosenkę Pocahontas dla prezydenta Gdyni – studio udostępniono nam za darmo. Do śpiewania zaprosiliśmy mieszkańców, społeczników, aktywistów, radnych – każdy zaśpiewał po fragmencie. Dostaliśmy licencję od Disneya oraz zgodę na wykorzystanie tłumaczenia. To było bardzo fajne doświadczenie obserwować, jak mieszkańcy miasta zaczynają tworzyć społeczeństwo obywatelskie. 

Warsztaty projektowe na Polance Redłowskiej
A czy możesz więcej powiedzieć o tym zaangażowaniu różnych grup?

Przygotowując ten letni proces konsultacyjny, stworzyliśmy mapę interesariuszy, grup, których ten temat dotyczy. Bardzo staraliśmy się wyjść poza naszą facebookową bańkę. Tak naprawdę walka o Polankę była pretekstem do tego, by pokazać mieszkańcom, że mają wpływ na plany miejscowe, pokazać im, na czym polegają te wszystkie wskaźniki urbanistyczne i jakim polem do działania jest ustawa o planowaniu. Kiedy można zgłaszać wnioski, kiedy uwagi i kto może to robić. I to też staraliśmy się miastu pokazać  – że zaangażowanie mieszkańców jest dobre dla obu stron – mieszkańcy czują, że mają wpływ, a planiści mogą skorzystać z fachowo napisanych uwag, które poprzedziła jakaś dyskusja i które pokazują, jakie są oczekiwania mieszkańców. 

A jakie grupy udało się Wam zaangażować w obronę Polanki?

Mieszkańców, którzy korzystali z tego miejsca, głównie rodziny z dziećmi. Ale też grupy sportowców – zrobiliśmy nawet taki bieg po rezerwacie Kępy Redłowskiej, po obrysie planu miejscowego. Zaangażowali się nie tylko biegacze, ale też osoby trenujące tam swoje psy, harcerze. Sprawą zainteresowali się również kibice, dla których ten teren był ważny ze względu na bliskość pierwszego stadionu Arki Gdynia. Tam została trybuna zwana Górką, na której do tej pory się spotykają. Zgłosili też swoje uwagi do planu, chcą, by ich Górka była połączona z resztą Polanki przejściem. 

Zaangażowaliśmy również grupę hokeistów podwodnych. To bardzo niszowy sport, ale mamy miejską reprezentację. Nie mogą wywalczyć sobie od lat basenu, który na etapie projektu uwzględniałby ich potrzeby. Potrzebują bramek na dnie basenu i linii do hokeja podwodnego. Zrobiliśmy nawet mecz hokeja podwodnego na sucho, na dnie dawnego basenu olimpijskiego, który jest teraz klepiskiem. Grali na tym klepisku w strojach kąpielowych, z płetwami i maskami. Tarzali się w tym piachu, pokazując, na czym ten hokej podwodny polega. W sprawę Polanki zaangażowały się również osoby związane z kortami tenisowymi zlokalizowanymi po sąsiedzku.

Staraliśmy się również dotrzeć do starszych mieszkańców Gdyni. W grudniu zeszłego roku z naszej inicjatywy na ulicach Gdyni pojawił się św. Mikołaj polankowy, przebrany na zielono. Chodził po znanych gdyńskich lokalach i rozmawiał z mieszkańcami. Mówił, że idzie właśnie do prezydenta Szczurka, ma dla niego prezent. Nie wie jednak, czy prezydent był w tym roku grzeczny. Okazało się, że starsi gdynianie są również całym sercem za naszą  akcją. 

Udało się też zaangażować środowisko eksperckie – urbanistów i architektów. Nie tylko gdyńskie, ale też z Politechniki Gdańskiej. 

To zaangażowanie różnych grup pokazało, że Polanka jest ważnym miejsce sportowo-rekreacyjnym dla mieszkańców. Zaczęliśmy szerzej rozmawiać o Polance w różnych kontekstach. Jako o przestrzeni sportowej, sentymentalnej, ważnej ze względów klimatycznych czy ochrony rezerwatu. Sama koncepcja odtworzenia basenów była ciekawa w kontekście zakazu kąpieli w morzu, który się przecież zdarza z różnych powodów. Wtedy turystów przyciągałyby baseny. Mieszkańcy Gdyni, podróżując po świecie, podglądali różne rozwiązania basenów miejskich i podsyłali zdjęcia.

Wpadliśmy też na pomysł, by wysyłać do prezydenta Szczurka kartki z przyszłości. W różnych kawiarniach można było napisać coś na pocztówce, na której była wizualizacja odbudowanych we współczesnej formie basenów. Pocztówki były wysyłane “z przyszłości”, z 2026 roku, z okazji setnych urodzin Gdyni, które będą wówczas obchodzone. 

Mieliśmy też akcję tatuowania się. To już było czwarte wyłożenie planów Polanki, hotel wciąż był w planach, a my w zasadzie nie mieliśmy nadziei, że prezydent zmieni zdanie.

A jak było z tymi kolejnymi wyłożeniami planu? Głos mieszkańców był jednak jakoś słyszany, skoro wciąż modyfikowano ten plan?

To wynika z ustawy. Gdy wpływa dużo uwag do planu i część z nich zostaje uwzględniona, to trzeba ten plan wyłożyć ponownie i przejść tę procedurę od początku – wyłożenie planu, które trwa jakiś czas i dyskusja publiczna nad zapisami po zmianach. My staraliśmy się, by tych uwag wpływało jak najwięcej. W czasie ostatniego wyłożenia padł rekord i było ich ponad 500. Mieszkańcy już wiedzieli, jak takie uwagi można napisać, że można je złożyć na papierze czy wysłać mailem. Miasto, spodziewając się dużej liczby uwag, przygotowało formularz online, przez który również można było je złożyć. W przygotowaniu uwag pomagali również zaprzyjaźnieni urbaniści, którzy pomagali interpretować różnie wskaźniki. Miasto wiedziało, że musi iść na ustępstwa. Przy okazji ostatniego wyłożenia planu przekonywali, że ten hotel jest taki malutki, że jest dużo powierzchni biologicznie czynnej i jest nawet basen. 

Właśnie wtedy, przy tym ostatnim wyłożeniu planu, wpadliśmy na pomysł z tatuażami. Zmywalne tatuaże z logotypem akcji można było dostać w gdyńskich kawiarniach w centrum, a dwóch działaczy Polanki wytatuowało je sobie naprawdę.

“Polankowe” tatuaże

Na odwrocie tych zmywalnych tatuaży, obok instrukcji ich wykonywania, pojawiło się też hasło “Wojtek nie sprzedawaj”.

To był już taki bezpośredni apel do prezydenta, by nie sprzedawał Polanki. Mieliśmy rzutnik, który pozwalał nam na wyświetlenie krótkiego hasła na elewacji urzędu miasta. Obowiązywały wówczas obostrzenia związane z pandemią, więc mieliśmy ograniczone możliwości, nie mogliśmy na przykład zorganizować pikiety pod urzędem. Hasło „Wojtek nie sprzedawaj” okazało się bardzo chwytliwe. Wyświetliliśmy je na wielu budynkach. Przebiliśmy się z tym hasłem nie tylko w mediach społecznościowych, ale też w mediach ogólnopolskich i lokalnych.

Poza tym staraliśmy się być obecni wszędzie tam, gdzie miasto informowało o sprawach związanych z zielenią, z partycypacją obywatelską itd. To wszystko było online oczywiście z powodu pandemii, więc wszędzie wrzucaliśmy komentarze dotyczące Polanki. Pojawialiśmy się też na różnych konferencjach online, które miasto organizowało. 

Hasło wyświetlane na Urzędzie Miasta Gdyni
A czy nie było tak, że z tego powodu, że to tak długo trwało, mieszkańcy byli zmęczeni tematem i zainteresowanie zmalało?

Nie, raczej obserwowaliśmy efekt kuli śniegowej. To było na tyle długotrwałe, że mieszkańcy zaczynali się dziwić, że jeszcze nie uwzględniono ich woli odnośnie zagospodarowania tych terenów. Ale momentami na pewno przychodziło zniechęcenie, zwłaszcza wśród osób mocno zaangażowanych w sprawę. Sama tego doświadczyłam, gdy zaczęły do mnie docierać głosy z urzędu – ale po co wy to robicie, przecież Wojtek dawno już sprzedał, w grę wchodziło przecież 30 milionów złotych. Jednocześnie mówiło się, że budżet miasta jest w złej sytuacji. Podkreślano, że jest ona spowodowana złymi decyzjami rządu, za które płacą samorządy. A tymczasem trzeba zabezpieczyć finansowanie edukacji itd. I tak przecież nie ma pieniędzy na to, żeby uporządkować i zagospodarować ten teren, a tak przynajmniej ktoś się nim zajmie. Przecież teraz to tam tylko śmiecą i kopcą. I nawet pojawiały się zdjęcia zaśmieconej Polanki. Wtedy oczywiście zrobiliśmy oddolne sprzątanie tego terenu.

Co zadecydowało o tym, że jednak prezydent zmienił zdanie?

Na pewno miało wpływ to, jak wiele różnych grup zaangażowało się w obronę Polanki. Prezydent zobaczył, że może stracić wielu wyborców. Ale na pewno duże znaczenie miało to, że zaczęliśmy współdziałać z niezależnymi ekspertami, a także z ugrupowaniem, które nie wystawiło swojego kandydata w wyborach, tylko poparło Wojciecha Szczurka, czyli z PO. Radny Tadeusz Szemiot z PO wyszedł z inicjatywą, że może nam jakoś pomóc. Pytał, czego potrzebujemy. Powiedzieliśmy, że potrzebujemy pieniędzy na konsultacje, które przeprowadzą niezależni eksperci. I dzięki temu firma, która zajmuje się rozwiązywaniem konfliktów na tle przestrzennym, zorganizowała serię spotkań sfinansowanych przez posła Tadeusza Aziewicza. Zrobiłam sobie z nim zdjęcie pod ratuszem, gdzie ogłaszamy, że prosimy o moratorium na 5 lat na sprzedaż Polanki, a w tym czasie my zaczynamy oddolnie sami proces konsultacyjny. Dwa dni później prezydent ogłosił briefing prasowy, w czasie którego powiedział, że nie sprzeda Polanki Redłowskiej – wsłuchał się w głos mieszkańców, pandemia pokazała, zmiany klimatu pokazały, ja zmieniłem zdanie i nie sprzedam. To był chyba pierwszy raz, gdy prezydent Szczurek przyznał się do błędu. Bo w Gdyni jest tak, że prezydent jest od przecinania wstęgi, a wiceprezydenci odpowiadają za te trudne sytuacje i to oni się tłumaczą. A tu prezydent wyszedł sam, osobiście, bo w końcu to do niego był skierowany ten komunikat, by nie sprzedawał Polanki. Od tego czasu sytuacja jest zawieszona. Prezydent zaproponował, że możemy tu działać w ramach budżetu obywatelskiego. I taki wniosek do budżetu został już złożony. Zrobiła to wnuczka inicjatora czynu społecznego, który doprowadził do wybudowania basenów na Polance, pana Mariana Niemierkiewicza, zmarłego kilka lat temu. Cudowny film, w którym opowiada on własną historię Polanki, można obejrzeć w sieci.

Miałam wrażenie, słuchając wypowiedzi prezydenta, że to nie tylko jego decyzja, ale też jego sukces. Jeśli ktoś nie zna tej historii wielu lat waszych starań o nieprzeznaczanie tego terenu pod zabudowę hotelową, to może uznać, że prezydent po głębokim namyśle tak zdecydował, a nie został przyciśnięty przez mieszkańców, aktywistów i radnych, by zmienić zdanie. 

Dokładnie i tak naprawdę nasz cel nie został osiągnięty. W wszystkich naszych apelach, które kierowaliśmy do władz, prosiliśmy o zainicjowanie szerokiego procesu partycypacyjnego, który będzie dotyczył przyszłego zagospodarowania. Niestety taki proces nie został zainicjowany. Prezydent zaprosił nas do składania wniosków do budżetu obywatelskiego. Mamy świadomość, że jeśli nasz projekt nie przejdzie, prezydent będzie miał argument, że nasz pomysł na Polankę nie cieszy się takim powodzeniem, jak się wydawało. Szczurek trochę ustawił nas w szeregu – chcecie decydować, to złóżcie projekt do budżetu obywatelskiego, ale w ramach tego, co ja zaplanuję w tym miejscu. Jeśli będą zaplanowane tereny zielone, to nawet toalety tu nie zbudujemy. A nam chodziło o to, by prezydent dał nam pewne pole do działania oraz do czynnego udziału w kształtowaniu przestrzeni urbanistycznej naszego miasta.

A czy te konsultacje, które miały być finansowane przez posła PO, odbyły się?

Tak, były trzy spotkania, w czasie których zderzyły się różne wizje, ale udało się wypracować wspólne cele – zagospodarowanie Polanki w przyszłości. Na razie, ze względu na budżet miasta, wspólnie zaplanowaliśmy usunięcie ruin po basenach i udostępnienie zielonego terenu mieszkańcom, ale też rozwiązania retencyjne, o których nikt wcześniej nie myślał – z wykorzystaniem dziur właśnie po basenach, które można wykorzystać w tym celu. Zrobiliśmy analizę, gdzie ta woda spływa, gdzie powinna się zatrzymać. Wszyscy zgodzili się, że jest to projekt realny, który można zrealizować w ramach budżetu obywatelskiego. Właśnie wynikiem tego procesu konsultacyjnego był wniosek do budżetu obywatelskiego, który złożyła wnuczka Mariana Niemierkiewicza. 

Mamy nadzieję, że te lata naszego sprzeciwu nie pójdą na marne. Że udało się pokazać, iż mieszkańcy potrafią się konstruktywnie zaangażować, że warto korzystać z narzędzi do partycypacji społecznej. Warto pamiętać, że taka przestrzeń zagospodarowana w wyniku partycypacji jest inaczej traktowana przez mieszkańców – czują się za nią bardziej odpowiedzialni, traktują jak swoją, dbają o nią.  

Dziękuję za rozmowę i życzę, by Wasz wniosek do budżetu obywatelskiego przeszedł!

*Szkoła Inicjatyw Strażniczych organizowana jest w ramach projektu “Szkoła Inicjatyw Strażniczych – 2 regiony”. Projekt finansowany przez Islandię, Liechtenstein i Norwegię z Funduszy EOG w ramach Programu Aktywni Obywatele Fundusz Regionalny.

Pomóż jawności i naszej niezależności!

Komentarze

Dodaj komentarz

Przed wysłaniem komentarza przeczytaj "Zasady dodawania i publikowania komentarzy".

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *