Podróż po Stanach Zjednoczonych, którą odbywałam wraz z dziewięciorgiem lokalnych działaczy i działaczek z całej Polski, zaowocowała dla mnie kolejnymi refleksami na temat poprawy sposobu rządzenia na poziomie lokalnym.
Kwestia ta nie schodzi z ust polskich polityków i administracji od około pięciu lat. Fala zainteresowania tematem pojawiła się wraz z akcesją do Unii Europejskiej, akcją Przejrzysta Polska oraz unijnymi programami skierowanymi do administracji i organizacji pozarządowych (Priorytet V POKL). Jednak rezultaty tych dyskusji i programów, z punktu widzenia mojego, czyli obywatelki co jakiś czas stykającej się z administracją, są bardzo wybiórcze. W ramach jednego urzędu – raz można coś osiągnąć w sposób prosty, a za chwilę absurdalnie utknąć w gąszczu niejasności. Chciałabym być optymistką i uważać, że dobrze iż coś się zmienia. I tak częściowo jest. Sięgając pamięcią wstecz i widząc reakcję naszych koleżanek i kolegów zza wschodniej granicy, kiedy odwiedzają polskie urzędy w ramach wizyt studyjnych, nie mogę nie być dumna z tego co się udało osiągnąć. To jednak za mało. Tym, co moim zdaniem jest błędem wszystkich dotychczasowych działań na rzecz zmiany sposobu rządzenia, jest nadmierna narzędziowość z pominięciem idei oraz odłączenie tych przemian od obywateli. Skąd takie tezy?
Przede wszystkim z obserwacji, że większość programów jest pomysłem ekspertów na to, co ma zadziałać lokalnie, bez wzięcia pod uwagę specyficznych sytuacji. Niezwykle mało jest programów adresowanych do wszystkich aktorów działających w lokalnych społecznościach – zarówno do administracji, jak i władz oraz mieszkańców. Takie próby podejmowane były w ramach Programu LEADER +. Niestety pośpiech w jego wdrażaniu oraz zawłaszczanie przez lokalne władze, spowodowały że znów nie osiągnięto takich wyników, jakie powinny mieć miejsce. Nie jest to prawdą w przypadku każdego przedsięwzięcia zapoczątkowanego w ramach tego programu, ale stanowi dostatecznie silny trend, żeby wyciągnąć z niego wnioski ogólne. Więcej na ten temat przeczytać można w publikacji pt. Społeczne Aspekty Zrównoważonego Rozwoju Wsi w Polsce. Partycypacja lokalna i kapitał społeczny pod redakcją Hanny Podedwornej i Pawła Ruszkowskiego. W innych wypadkach programy poprawy rządzenia, choć skierowane do mieszkańców, nie dawały czasu na ich włączenie – tworzono procedury, ale ich nie przerabiano wspólnie z mieszkańcami. Tak było w pierwszej szerokiej edycji akcji Przejrzysta Polska. Obecnie program ten pogłębia swoje działania i trwa dłużej, więc jest nadzieja, że przyszedł czas na pracę z mieszkańcami. To czego mu brakowało to właśnie podejścia demand driven czy zarządzania przez popyt. Władze lokalne i eksperci zdawali się wiedzieć lepiej co dla mieszkańców okaże się przejrzyste i zachęcające do włączenia się w rządzenie na poziomie lokalnym. Innym przykładem jest ogłaszane obecnie mnóstwa konkursów na szkolenia z dobrego rządzenia dla administracji samorządowej ze środków Programu Operacyjnego Kapitał Ludzki, Priorytetu V – Dobre rządzenie. Szkolenia obejmują TYLKO administrację, a oferenci muszą wykazywać doświadczenie w pracy z administracją. Znów zapomniano o obywatelach i obywatelkach?
Tymczasem na świecie myśli się trochę inaczej i dobrze by było, gdyby na serio pomyślano o tym i w Polsce. Być może krokiem w tym kierunku jest Ustawa o funduszu sołeckim, pod warunkiem, że uda ją się dobrze wdrożyć.
Żeby lepiej wytłumaczyć o jaką zmianę by chodziło, pozwolę sobie przytoczyć przykład odwiedzonej przez nas w Waszyngtonie organizacji National League of Cities. Ta organizacja to rodzaj dobrowolnego zrzeszenia miast. Zajmuje się rzecznictwem interesów miast wobec władz federalnych i stanowych oraz wspieraniem lokalnych przywódców w rozwijaniu narzędzi pozwalających lepiej SŁUŻYĆ ich społecznościom. W swego rodzaju manifeście otrzymanym od tej organizacji, zatytułowanym Pracować efektywnie z obywatelami w XXI wieku (Working Productively with 21st Century Citizens) czytamy:
Władze na poziomie lokalnym, we wszystkich społecznościach, stykają się z poważną zmianą w relacjach pomiędzy tymi, którzy rządzą a mieszkańcami. Ci ostatni czują się coraz bardziej kompetentni i pewni siebie, ale również bardziej sceptyczni, a nawet agresywni. Obywatele mogą mieć mniej czasu na życie publiczne, ale często wnoszą do niego dodatkową wiedzę i umiejętności. Wymagają usług i ochrony ze strony rządzących, jednocześnie coraz mniej im ufając. Wygląda na to, że coraz więcej osób zainteresowanych jest rządzeniem, a nie „byciem rządzonym”. Te zmiany mogą powodować, że rozwiązywanie problemów społecznych i podejmowanie decyzji na poziomie lokalnym, staną się trudne. Jednocześnie jednak mogą doprowadzić do bardzo efektywnego budowania przynależności do społeczności lokalnej i wzmacniać efekty rządzenia na poziomie lokalnym.
Zgodnie z tą deklaracją, zmiana w sposobie rządzenia jest po prostu koniecznością zapobiegającą atmosferze konfrontacji, zmniejszającą napięcia i zapobiegającą wykluczeniu. Jednocześnie demokratyczne rządzenie staje się narzędziem lepszego rozumienia przez mieszkańców z czego wynikają decyzje i jakie są ich koszty. Mobilizuje ich do wspólnego działania i brania części odpowiedzialności za to, co się dzieje w ich społeczności.
Żeby to jednak osiągnąć szuka się sposobów na zaangażowanie obywateli. I to właśnie robi się wspólnie. Projekty są szeroko zakrojone – obejmują obywateli, administrację, osoby podejmujące kluczowe decyzje oraz wszelkich innych interesariuszy. Mam wrażenie, że w Polsce zbyt mało mówi się o tym, że na początku wszelkie próby takiego szerokiego podejścia musza być częściowo nieudane. Że tajemnica sukcesu tkwi w powtarzalności spotykania się wszystkich aktorów. Że ten proces trzeba ewaluować i uczynić lokalnym zwyczajem. Nasuwa mi się przykład z naszej wizyty, dzięki której odwiedziliśmy National League of Cities. Po każdym wyjściu z samolotu musieliśmy się przeliczyć. A lecieliśmy sumie kilkanaście razy. Na początku cała grupa się rozchodziła i tłumacze musieli nas zbierać. Pod koniec podróży sami stawaliśmy w najbliższym przestronnym miejscu, żeby zobaczyć czy wszyscy są. Nawet po powrocie – na lotnisku w Warszawie. Tak wygląda dobrze wdrożona procedura. Ale wdrożona została dlatego, że my sami ją ćwiczyliśmy. Gdyby tylko ktoś nam te kilkanaście razy powtórzył, że trzeba się policzyć po wyjściu z samolotu, zapewne za pierwszym razem zgubilibyśmy ze dwie osoby. Tak samo jest z władzami. Nic nie da powtarzanie: Drodzy obywatele możecie uczestniczyć w podejmowaniu decyzji, tylko bądźcie kompetentni i nie miejcie roszczeniowej postawy. Niepowadzenie gwarantowane. A tak niestety wygląda większość inicjatyw na rzecz poprawy rządzenia.
Co zatem jest potrzebne do zmiany? Moim zdaniem zwracanie uwagi na ideę. Pokazywanie czemu to demokratyczne rządzenie ma służyć. Uczenie rządzących nie tylko minimum prawnego, ale zmienianie ich postaw na bardziej otwarte na informację płynącą od mieszkańców; a także niepokojenie się gdy takiej informacji brak i szukanie sposobów na jej wywołanie. Konfrontowanie wprowadzanych rozwiązań z mieszkańcami. I cierpliwe ćwiczenie wzajemnych kontaktów. Są takie gminy w Polsce, gdzie już się to udaje. Życzyłabym nam wszystkim, aby stało się to powszechną praktyką. Tym, że jeszcze nie jest świadczy reakcja na pytanie zadane przez jedną z uczestniczek naszej wizyty o to, co zrobić gdy przewodniczący rady gminy nie dopuszcza regularnie jej – mieszkanki tej gminy – do zabrania głosu podczas posiedzenia rady. Nasi amerykańscy rozmówcy nie zrozumieli pytania. Polscy uczestnicy i owszem.
Komentarze