Podsumowując 10 lat działalności naszego Stowarzyszenia, przypomniałam sobie klasyfikację, która miała nas opisać, a w praktyce okazała się całkowicie nieprzystająca do realiów świata, w którym działamy. Stopniowe przekonywanie się o fałszywości pierwotnych założeń okazało się jednym z najważniejszych czynników rozwojowych dla naszej organizacji.
Oprócz tego, że nasi członkowie chcieli monitorować działanie władz lokalnych, wiedzieliśmy, że trzeba zwiększać lokalną obecność obywateli i obywatelek, którzy chcą zajmować się kontrolą społeczną. Nie trzeba było wynajdować koła – mieliśmy za sobą doświadczenia uczestnictwa w szkoleniach robionych przez Program Przeciw Korupcji w Fundacji im. Stefana Batorego. To między innymi do ich kontynuowania założyliśmy naszą organizację.
Szkoła Inicjatyw Strażniczych
A jednak zaplanowaliśmy istotną zmianę. Chcieliśmy budować na tym doświadczeniu, które już wypracowaliśmy. Chodziło głównie o to, że eksperci, których można zaprosić na szkolenie, mają specjalistyczną wiedzę, często są praktykami działań lokalnych, ale już niekoniecznie nadzoru obywatelskiego na poziomie lokalnym. Tymczasem czuliśmy, że podjęcie takich działań lokalnie daje zupełnie wyjątkowe doświadczenie, którego nie zna nikt, kto go nie spróbował. Dlatego postawiliśmy na edukację rówieśniczą – czyli postanowiliśmy, że będziemy sami uczyć innych jak działać, a eksperci będą dodatkowo zapraszani w razie potrzeby.
Zaczęliśmy od przygotowania się do uczenia innych i od zaplanowania programu. Nie chcieliśmy prowadzić wykładów, a korzystać z metod aktywnych. I tak kilkanaścioro naszych członkiń i członków zaczęło szkolenie trenerskie. Pierwszą sprawą, z którą zetknęły się trenerki prowadzące zajęcia, było określenie, kim jesteśmy lokalnie. Na ten temat przez wiele miesięcy trwała twórcza i rozemocjonowana dyskusja. Udało się ją skonkludować konsensusem, że połączymy różne lokalne metody pracy i będziemy uczyć, jak być „rzecznikiem, strażnikiem i animatorem”.
Rzecznik, Strażnik, Animator
A jednak – jak się miało okazać – tych trzech ról zbyt często nie daje się lokalnie połączyć. Przynajmniej na razie. Choć istnieją wyjątki, to nie można naiwnie zakładać, że sytuacja idealna nastąpi. Ucząc, bierzemy odpowiedzialność za to, jakie będą konsekwencje wykorzystania przekazanej przez nas wiedzy i doświadczeń. Uczenie innych jak działać, wymaga przekazywania realnego doświadczenia, a to w ciągu kilku kolejnych lat boleśnie nabyliśmy.
Po pierwsze okazało się, że jeśli ktoś z naszych członków wnioskuje o informację w innym mieście, a w tym mieście działa już ktoś inny, to kara władz wymierzana jest w tego, kto działa lokalnie. Nie byłoby problemu, gdyby ten, kto działa lokalnie, występował w roli strażnika, czyli kontrolował władze i konsekwentnie zwracał uwagę na nieprawidłowości. Jeśli jednak osoba ta była animatorem czy animatorką i podejmowała działania rzecznicze, czyli starała się za pomocą rozmowy z władzami wprowadzać zmiany wymagające współpracy, to wnioskowanie o informację będące przejawem działalności strażniczej szkodziło sprawie. To rodziło wiele pytań co jest pierwsze – lokalny interes czy prawo człowieka do informacji? Czy lokalny interes może być zabezpieczony, jeśli władze nie przestrzegają prawa człowieka?
Po drugie okazało się, że nawet jeśli organizacja lokalna zadbała o to, żeby być niezależną – nie korzystała z pieniędzy gminnych, rodzina osób zaangażowanych nie prowadziła interesów w danej gminie, nikt z rodziny nie pracował w instytucji samorządowej – to bycie animatorem stanowi zawsze słaby punkt strażnika. Nasi członkowie, Aleksandra i Maciej Puławscy, prowadzą lokalną gazetę Stacja Tłuszcz, wydawaną w Internecie i w formie papierowej. Mieszkają w dwudziestotysięcznej gminie okołowarszawskiej. Są w pełni niezależni od władz lokalnych, jednocześnie prowadzą stowarzyszenie, które animuje lokalną społeczność i korzysta ze środków publicznych spoza gminy. Ich rola animacyjna i strażnicza do pewnego momentu dawała im wiarygodność i ogromne poparcie społeczne. Nie byli zainteresowani braniem władzy w swoje ręce, jednak ich mocna pozycja powodowała najwyraźniej zagrożenie dla działającej władzy. Dość powiedzieć, że władze najpierw założyły gazetę samorządową, która w klasyczny sposób miała wyprzeć Stację Tłuszcz z rynku poprzez zabranie reklam, większy nakład i wpływ na obecność gazety samorządowej w lokalnych sklepach niejako „z urzędu”, lepszy dostęp do informacji czy stałe finansowanie z budżetu. Niezależna Stacja Tłuszcz zaczęła stopniowo mieć niespotykane wcześniej trudności z dostępem do informacji o działalności władz. Wkrótce Stowarzyszenie prowadzone przez redaktorów Stacji Tłuszcz otrzymało od redaktora naczelnego gazety samorządowej wniosek o udostępnienie wszystkich dokumentów opłacanych ze środków publicznych. Dokumenty te udostępnione zostały w BIP-ie Stowarzyszenia. Samorządowa gazeta napisała kilka paszkwili. Dla celów tego tekstu nie trzeba opowiadać całej historii. Gołym okiem widać, że pieniądze przeznaczone na animację stały się batem na podważanie wiarygodności działań strażniczych. Działania władz zakończyły się kompromitacją – paszkwile były tylko paszkwilami, dyrektor domu kultury, który prowadził gazetę samorządową, wyczerpał budżet mniej więcej w połowie roku, złożył rezygnację i został odwołany, ale stres i presja w lokalnej społeczności nie dla każdej organizacji są możliwe do wytrzymania. Tu się udało i uważamy to zarówno za sukces Oli i Maćka, jak i naszej Sieci, która solidarnie wspierała ich w skutecznym egzekwowaniu prawa i w przetrwaniu.
Trzecia sytuacja całkowicie pozbawiła nas złudzeń – jednej z organizacji biorących udział w naszych monitoringach, która przyszła do nas pewna siebie i przekonana o swojej ogromnej lokalnej roli i sile (animującej), natychmiast po przeprowadzonym monitoringu ucięto środki na działalność. Ta sytuacja sprawiła, że przestaliśmy wierzyć w zapewniania, że organizacje wiedzą, na co się decydują i – przyjmując kandydatów do naszych programów – staramy się zbadać, na jakie zagrożenia mogą napotkać. Tych, którzy mogą stracić dużo, po prosu nie przyjmujemy. Klasyczna definicja mówi, że strażnik musi być niezależny od lokalnych pieniędzy, ale długo dawaliśmy się przekonywać że może są wyjątki, że nie można tak wszystkiego jedną miarą…. Teraz jesteśmy skłonni uważać, że nie tylko można, ale trzeba.
Jednak praktyka pokazała nam też coś innego – warto stać na straży wartości (prawa człowieka do informacji) znacznie bardziej niż dać się przekonać, że dla „dobra sprawy” lepiej zrezygnować z pryncypiów. We wszystkich wypadkach, gdzie ostatecznie została wybrana opcja rezygnacji z realizacji praw, cele związane z animacja ostatecznie nie zostały osiągnięte. A tam gdzie pryncypiów się trzymaliśmy, ostateczne efekty były imponujące. Wymagało to jednak czasu i odporności psychicznej – zwłaszcza od naszych lokalnie działających członków. |
Nauka kosztuje, ale zdobyte doświadczenie jest bezcenne
Teksty na dziesięciolecie powinny być energetyzujące, dowartościowujące i doceniające tych, którzy stworzyli nową jakość. Ten wyszedł trochę ponury. Pokazuje, jak lokalna kultura polityczna pozostawia jeszcze wiele do życzenia. Nie przeszkadza to jednak docenić doświadczenia, które zdobyliśmy i tych którzy się do jego zdobycia przyczynili. Co więcej, Szkoła Inicjatyw Strażniczych, dla której powstała triada „rzecznik, strażnik, animator”, była dla nas jednym z piękniejszych doświadczeń integracyjnych i motywacyjnych.
Po pierwsze pracowała nad nią duża grupa członkiń i członków: Teresa Bebak (Oświęcim), Katarzyna Bramowska-Rybczyńska (Poddębice), Marzena Czarnecka (Szklarska Poręba), Mirosław Jankowski (Legnica), Dariusz Kraszewski (Stanisławów), Anna Kuliberda (wówczas Legnica), Artur Łazowy (Piła), Irena Matiyenko (Warszawa), Maria Mazur (Dębica), Zenon Michajłowski (Nowa Sól), Aneta Pierzchała-Tolak (wówczas Morąg), Lidia Zakrzewska-Strózik (Pieszyce/Dzierżoniów), Ewa Waszut i Grzegorz Wójkowski (Katowice). Osoby te poświęciły kilkaset godzin na dyskusje, planowanie, ucieranie poglądów. To ich zasługą jest to, że jesteśmy w stanie nazwać i zobaczyć zagrożenia.
Po drugie szkoła przyniosła nam nowe osoby – członkinie i członków – Magdę Antoszewską (Kraków), Agę Kondek (Bukowno, obecnie Agę Kulesę – Warszawa), Ewę Podleśną (Skarżysko Kamienna), Aleksandrę i Macieja Puławskich (Tłuszcz), Aleksandrę Siemińską (Warszawa) i Edytę Widawską (Częstochowa).
Czy warto być strażnikiem?
Ktoś, czytając ten tekst, może pomyśleć – po co zatem być strażnikiem. Lepiej być animatorem. Nie jest moją intencją porównywanie tych ról. Obie na poziomie lokalnym są ważne. Jednak, przy złej władzy każde działanie animujące społeczność lokalną do działania może być ryzykowne, a przy dobrej każdy dowoli korzysta z wolności słowa, dostępu do informacji i możliwości wpływania na rządzenie. Debata publiczna i oczekiwania społeczne są wtedy dla władz oczywistością. Zatem każda i każdy, który stoi na straży takich wartości, które docelowo mają dać mieszkańcom wolność zamiast strachu, powinien być doceniany i szanowany. I tak faktycznie jest po latach. Niektórzy nasi działający od lat członkowie i członkinie mają obecnie bardzo silną pozycję. Choć nigdy nie zmienili swojego przywiązania do wartości. Wystarczy wspomnieć Marzenę Czarnecką ze Szklarskiej Poręby, którą Burmistrz zgłosił do nagrody Dolnoślązaczki Roku czy Teresę Bebak z Oświęcimia.
Bycie strażnikiem to powód do dumy. Jednak jest to rola wymagająca i trzeba mieć świadomość trudności, ograniczeń, potrzeby samodyscypliny i wysokiej etyki. Tylko wtedy można dobrze tę rolę pełnić.
***
Trenerki i trenerzy Szkoły Inicjatyw Strażniczych
***
Tekst powstał w związku z dziesięcioleciem Sieci Obywatelskiej Watchdog Polska, które obchodzimy od 28 września 2013 roku i wpisuje się w serię podsumowań na temat rozwoju naszej organizacji, ważnych wydarzeń, osób, czynników rozwojowych oraz typowych dylematów i trudności. Chcemy pokazać czytelnikom jak wspólnie tworzyliśmy organizację, trochę powspominać dla samych siebie i lepiej Wam się przedstawić. Ale liczymy też, że z naszego doświadczenia można czerpać i że niektóre i niektórzy z Was skorzystają z naszych doświadczeń.
Komentarze