Pseudonauka kontra jawność

Praca urzędnika wymaga poszanowania obywateli oraz przejrzystości życia publicznego. Praca badacza – rzetelności i dobrego warsztatu naukowego. Niestety, nie jest z tym najlepiej…

 

autor: TOM, CC BY-NC 2.0, źródło: flickr.com
autor: TOM, CC BY-NC 2.0, źródło: flickr.com

 

Jeśli zapytamy urzędnika, czy udzielanie informacji obywatelom opóźnia realizację jego innych zadań służbowych, mamy praktycznie 100% gwarancji, że padnie odpowiedź twierdząca. Wszak każde działanie zajmuje jakiś czas. Takie są prawa fizyki.
Można by się z tego śmiać, ale pytanie takie znalazło się w kwestionariuszu rozsyłanym do urzędów przez Wydział Prawa i Administracji Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego (UKSW), który – wraz z partnerami – za publiczne pieniądze (niemal 4 mln złotych) realizuje projekt „Model regulacji jawności i jej ograniczeń w demokratycznym państwie prawnym”. Rezultatem badań mają być rekomendacje do nowelizacji ustawy o dostępie do informacji publicznej. Obawiamy się, że będą antyjawnościowe.

Nawet rozsyłaną do urzędów ankietę zatytułowano „Nadużywanie prawa do informacji publicznej” – mamy więc jasną tezę badania i sugestię, jak urzędnicy mają odpowiadać.

Prawnicy z UKSW zapytali też urzędników, czy spotykają się z sytuacjami, w których konkretni obywatele składają wnioski o udostępnienie informacji publicznej częściej niż raz na kwartał. To również pytanie z serii „100% pewności”, że uda się potwierdzić tezę, iż prawo do informacji jest nadużywane. Wszak wystarczy, że jakiś przedsiębiorca postanowi wybudować np. stację benzynową albo zwykły obywatel – domek jednorodzinny. Poprosi wtedy urząd o wgląd choćby do planu zagospodarowania przestrzennego, informacji o środowisku oraz planów instalacji wodociągowej i elektrycznej i… i już przechodzi na „ciemną stronę mocy” – tych, którzy aż cztery razy w roku o coś wnioskują.

W ankiecie pojawiają się też punkty, które mogą sugerować, że częste pytanie urzędu już z zasady jest złe i świadczy o nadużywaniu prawa do informacji. I tak na przykład, jeśli w jakiejś gminie dany obywatel regularnie prosi o udostępnienie protokołów z posiedzenia rady gminy, kwestionariusz wykaże obecność „nadużywacza”. Nie pokaże jednak tego, że to magistrat zaniedbuje obowiązek publikowania wszystkich protokołów z posiedzeń rady w Biuletynie Informacji Publicznej, a obywatel właśnie tą okolicznością zmuszony jest często wnioskować. No, ale kogo to obchodzi, w końcu mamy tezę, że to obywatele nadużywają i teza ta będzie obroniona.

W ankiecie dużo uwagi poświęcono też ewentualności komercyjnego wykorzystania przez obywateli informacji pozyskanych od organu publicznego. I choć explicite nie stwierdzono, że jest to złe, to poświęcenie temu zagadnieniu aż 4 spośród 16 pytań i umieszczenie w kontekście „nadużywania prawa do informacji” mówi samo za siebie. A przecież przedsiębiorca – jak każda inna osoba – ma wpisaną do ustawy możliwość wnioskowania, również w ramach ponownego wykorzystywania informacji, a osiągając zyski, przyczynia się także do dobrobytu państwa. Urzędnik ma mu ułatwiać realizację tego zadania, a nie utrudniać i czuć się okradany ze swojego cennego czasu.

Niewiele mniejszą ciekawość – a w zasadzie niepokój – budzi też u badaczy możliwość wykorzystania przez obywatela informacji publicznej w sporze z organem publicznym. Czyżby optymalnym modelem była sytuacja asymetrii, w której organ wie wszystko o obywatelach, a obywatele o publicznych instytucjach niemal nic? Przerabialiśmy to w czasach ustroju niedemokratycznego – w czasach, kiedy prawa człowieka były tylko hasłami, z których władze wybierały te, które miały zamiar akurat przestrzegać.
***

O tym, że nad prawem obywatelek i obywateli do informacji na temat życia publicznego zbierają się czarne chmury, wiadomo jest nam od dawna. Choć zapisane jest ono m.in. w Europejskiej Konwencji Praw Człowieka, w Konstytucji RP oraz w specjalnej ustawie (o dostępie do informacji publicznej), gdy przychodzi co do czego – gdy obywatel prosi urząd o udostępnienie jakichś danych – „zaczynają się schody. Przez wiele lat radziliśmy sobie z egzekwowaniem prawa poprzez sądy. Ostatnio jednak można dostrzec pokłosie antyjawnościowej debaty w niektórych wyrokach sądowych, a co więcej widać dążenie do zaakceptowania ograniczeń nie wynikających z konstytucyjnych wartości na poziomie ustawowym.

Wskazywaliśmy, że pojawiające się pojęcia np. „nadużywanie prawa do informacji” czy „dokument wewnętrzny” nie są znane polskim przepisom oraz obce są intencji ustawodawcy. Dostęp obywateli do wszelkich informacji nt. życia publicznego, nie tylko miał ułatwiać im życie codzienne, ale również miał być narzędziem kontrolowania władz przez obywateli. I tak jak nauczyciel nie musi pytać ucznia, czy może mu sprawdzić klasówkę, tak i obywatel nie musi mieć zgody urzędników, by ich skontrolować. Wszak art. 4 Konstytucji RP mówi wprost o zwierzchności Narodu nad innymi władzami, a art. 61 ustawy zasadniczej gwarantuje obywatelom dostęp do informacji gromadzonych i wytwarzanych przez organy administracji oraz inne instytucje publiczne.

Prawo do informacji uznawane jest za jedno z praw podstawowych. Co stałoby się z innymi prawami np. prawami wyborczymi, gdybyśmy nie wiedzieli nic o tym, kogo wybieramy, gdybyśmy nie mogli wiedzieć, jakie informacje zbiera o nas państwo, ale też gdybyśmy nie wiedzieli nic o szpitalach, w których się leczymy, szkołach do których posyłamy dzieci czy możliwości uzyskania pomocy w trudnych sytuacjach życiowych? Dlatego prawo do informacji – wedle międzynarodowych standardów – nazywane jest wolnością (freedom) informacji. A wolność oznacza, że władza ma nie tylko zapewnić jego realizację, ale generalnie ma nie przeszkadzać w realizacji. Oczywiście nie jest bezwzględna, może być ograniczona ze względu na inne dobra, ale każde ograniczenie musi mieć bardzo wyraźną podstawę.

Boimy się, że wspomniane badanie, choć tendencyjne, może się stać wkrótce właśnie taką podstawą do systemowego ograniczenia dostępu obywateli do informacji publicznej. Już nie na poziomie poszczególnych urzędów i sądów administracyjnych, ale w przepisach. W nowelizacji ustawy o dostępie do informacji publicznej.

W naszym kraju naukowcy cieszą się dużym autorytetem. Powołanie się na badania naukowe, które przeprowadzono w ramach projektu o tytule „Model jawności w demokratycznym państwie prawnym”, który realizuje również Uniwersytet Wrocławski, Stowarzyszenie Naukowe Centrum Prawno-Informatyczne i C.H. Beck Sp. z o.o., może wystarczyć, by obywatele uwierzyli, że antyjawnościowa nowelizacja jest konieczna. Ale kiedy to się stanie, będzie już za późno, by kwestionować wartość naukową badań.

PS. Dziękujemy urzędnikowi, który dał nam sygnał o tym, że prowadzone jest takie badanie. Sądzimy, że i on nie zawsze się cieszy, kiedy musi odpowiadać na pytania obywateli. Wie jednak, że również i na tym polega jego praca i służba Narodowi.

Kontakt:
Krzysztof Izdebski, krzysztof.izdebski@siecobywatelska.pl, tel. 607 370 375
Szymon Osowski, szymon.osowski@siecobywatelska.pl, tel. 697 932 643

 

 

Pomóż jawności i naszej niezależności!

Komentarze

Dodaj komentarz

Przed wysłaniem komentarza przeczytaj "Zasady dodawania i publikowania komentarzy".

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *