Pojęcie “nadużywania” prawa do informacji publicznej zyskuje od kilku lat na popularności. Tylko w tym roku sformułowanie to pojawiło się w ok. 40 wyrokach sądów administracyjnych. Nie zawsze formułuje je sąd, ale nawet w tych przypadkach, gdy taki argument podnosił w toku sprawy podmiot zobowiązany, można mówić, że koncepcja przebija się do orzecznictwa, zmuszając sądy do odniesienia się do niej.
Warto chociażby odnotować wyrok WSA we Wrocławiu z 11 października 2015 r. (IV SAB/Wr 295/15 ), w którym ten stwierdził m.in., że brak zatem jakichkolwiek ograniczeń zarówno co do liczby, jak i jakości żądanej informacji. Praktycznie wystarczy wskazanie, że żądana informacja ma charakter informacji publicznej i taka sytuacja sama przez się uzasadnia obowiązek udzielania informacji każdemu podmiotowi, który się o to zwróci. Ten stan rzeczy powoduje, że w praktyce istotnie może dochodzić do nadużywania prawa do informacji do realizacji celów, które nie wynikają ani z Konstytucji RP, ani z ustawy o dostępie do informacji publicznej, oraz celów, które są trudne do pogodzenia z założeniami całego systemu prawa, składającego się z leżących u jego fundamentów wartości i zasad aksjologicznych.
W każdym indywidualnym przypadku zachowanie podmiotu wnoszącego o udzielenie informacji publicznej winno być zatem oceniane nie tylko w kontekście uprawnienia do uzyskania takiej informacji, ale w konkretnych sytuacjach należy również uwzględnić nadrzędne wobec niego zasady i wartości.
Przyjęcie takiego rozumowania i, co za nim idzie, rozpatrywanie spraw z zakresu dostępu do informacji pod takim kątem, rodzi w moim odczuciu ryzyko nadużywania władzy przez podmioty zobowiązane do udostępnienia informacji. Podobnie jak dowolnie mogą one oceniać nieostre pojęcie szczególnie istotnego interesu publicznego w przypadku informacji przetworzonej, tym bardziej dowolnie będą oceniać koncepcję, która nie znalazła nawet swojego wyrazu w treści przepisów prawa. Innymi słowy, naruszony zostaje art. 2 ustawy o dostępie do informacji publicznej, gdyż organy będą oceniać powody dla których ktoś żąda dostępu, czy nawet sam fakt kim jest wnioskodawca.
To dużo większe zagrożenie dla prawa człowieka do informacji niż to, że jedna osoba będzie zadawać nawet kilkaset pytań rocznie. Urzędy mają bowiem więcej możliwości usprawnienia swojej komunikacji i zarządzania dokumentacją niż obywatel próbujący udowodnić, że nie jest wielbłądem. Ryzyko nie dotyczy zresztą tych osób, które zadają wiele pytań, ale również – a może przede wszystkim – tych, którzy będą zadawać pytania niewygodne. Ktoś po prostu uzna za przytoczonym wyrokiem sądu, że nie taki był cel ustawy.
A cel przecież jest bardzo prosty – każdy ma prawo wiedzieć. I nadrzędnym celem władz powinno być stanie na straży tego prawa, a nie wygody urzędów.
Poniżej ekspertyza Szymona Osowskiego na temat “nadużywania” prawa do informacji.
Komentarze