Całe lata temu poprosiliśmy Grażynę Kopińską, wówczas Dyrektorkę Programu Przeciw Korupcji w Fundacji im. Stefana Batorego, o wypowiedź dotyczącą początku jej zaangażowania w watchdogowanie. Grażyna mówiła wówczas tak: „Reforma zakładała że (…) w momencie kiedy nastąpi decentralizacja, kiedy ludziom na dole odda się władzę, kiedy będziemy mieli te tysiące radnych, którzy będą odpowiadali za ten mały kawałeczek swojej ziemi, za tę najbliższą szkołę, przedszkole, to będziemy w raju. Bo przecież kto chciałby działać na niekorzyść swojej gminy, (..) na niekorzyść szkoły, do której chodzą jego dzieci lub wnuki. (…) Byłam radną w Warszawie, na Mokotowie. I prawdę mówiąc z roku na rok mój entuzjazm do tego w czym brałam udział, w co bardzo głęboko wierzyłam, opadał. (…) Zauważyłam, że kompletnie nieznane jest takie pojęcie jak konflikt interesów (..) Inna sprawa zauważalna już wtedy, a teraz rozwinięta (…) to jest po prostu nepotyzm (…) zatrudnianie całych klanów rodzinnych, zatrudnianie przyjaciół, znajomych kwitnie. (…) Do następnej kadencji już nie startowałam. (…) Zdałam sobie sprawę, że jeśli nie będzie jakiejś kontroli z zewnątrz, jakiegoś nacisku na ten samorząd, który w dalszym ciągu uważałam za coś szalenie pozytywnego, to po prostu samorząd się tak samo zdegraduje jak każda inna władza. Pomimo tego, że jest tak blisko obywatela”.
U źródeł powstania Sieci Obywatelskiej Watchdog Polska leży właśnie takie myślenie. Poczucie, że jesteśmy współgospodarzami naszych wspólnot. To ta idea nas napędza. I to ona czasami wydaje nam się nieosiągalna. Ale nie widzimy alternatywy dla samorządu. Z drugiej strony, przez 30 lat, do problemów wspominanych przez Grażynę Kopińską, doszły kolejne.
Władze samorządowe zrobiły ze spółek komunalnych miejsca do załatwiania tego, czego nie da się załatwić inaczej. Trzeba dać coś koalicjantowi w radzie – może to być miejsce w spółce. Trzeba pokryć jakieś wydatki, niezbyt dobrze widziane przez lokalną społeczność – zrobi to spółka. Trzeba wydać gazetę – też można podrzucić zadanie spółce.
Wójtowie, burmistrzowie i prezydenci miast, otrzymali ogromną władzę przy okazji dużej reformy z końcówki lat dziewięćdziesiątych. Od 2002 roku są wybierani w wyborach bezpośrednich. Ich mocna pozycja – w połączeniu z możliwością dysponowania środkami z Unii Europejskiej i finansowanymi z nich przedsięwzięciami inwestycyjnymi – spowodowało, że oderwali się od mieszkańców. Tak, jakby zastali swoje gminy drewnianymi, a chcieli zostawić murowanymi. W tym wielkim dziele ich życia nie było miejsca na słuchanie alternatyw.
Nauczyli się też propagandy. Około połowa samorządów prowadzi swoje media lub biuletyny stanowiące pochwałę zaradności władz samorządowych i opiewających sukcesy lokalnej wspólnoty.
A jednak lubimy samorząd. Wedle CBOSu, w 2018 roku spośród instytucji władzy największym zaufaniem cieszyły się te, które są najbliżej obywatela, czyli władze lokalne w mieście lub gminie. Zaufanie do władz samorządowych deklaruje prawie dwie trzecie dorosłych Polaków Krytyków jest stosunkowo niewielu. Może widzą dalekosiężnie i obawiają się, że decyzje atrakcyjne dziś, przyniosą w przyszłości złe skutki. Może poważnie potraktowali słowa o swojej istotnej roli w samorządzie? Może chcą by ich potrzeby były brane pod uwagę? A może po prostu dbają o zasady i reguły?
Lubimy samorząd pomimo jego niedoskonałości.
Pomimo, że wiemy iż media władzy często przedstawiają rzeczywistość w lukrowanej formie, lubimy obraz z którego możemy być dumni. Obraz naszych świetnych szkół, przedszkoli, oferty kulturalnej.
Pomimo, że widzimy lokalne układy, widzimy też nowe chodniki, drogi, place zabaw i rozkwit naszych gmin.
Pomimo iż rzadko jesteśmy pytani o zdanie, i tak nie mamy czasu zabierać głosu. I w sumie nie mamy wielkiej do tego motywacji.
Pierwsze trzydzieści lat samorządów to stosunkowo stabilny wzrost i umacnianie się w lokalności. Ostatnio samorządy pokazały swoją siłę i możliwość zaistnienia ogólnopolskiego. Ochroniły obywateli przed niekonstytucyjnymi wyborami prezydenckimi 10 maja, które sprawiłyby że Polska stoczyłaby się w niedemokratyczną przepaść. Różne są głosy, kto ochronił obywateli. Moim zdaniem to postawa samorządów okazała się kluczowa. I władze samorządowe otrzymały za to ogromną wdzięczność mieszkańców. Ale stopniowo ta wdzięczność będzie się wyczerpywała. Coraz biedniejsze samorządy będą musiały myśleć o priorytetach, zwiększy się grupa niezadowolonych.
Paradoksalnie, być może te nadchodzące lata sprawią, że odżyje idea współodpowiedzialności za sprawy wspólne władz samorządowych i mieszkańców, wspólnego pilnowania efektywnego wydawania pieniędzy, przejrzystego informowania jak jest.
Tego nam wszystkim życzymy. Trzydziestolecie samorządności upływa w trudnych czasach. Ale teraz jest czas na niekonwencjonalne pomysły. Może kryzys pomoże nam w budowaniu wspólnoty samorządowej. W końcu dziś – dużo lepiej niż 30 lat temu – wiemy czym mógłby być samorząd.
Obraz Brick101 na licencji CC BY-NC 2.0
Ideałem byłby system demokracji bezpośredniej.
Nawet system mieszanej demokracji: bezpośredniej i przedstawicielskiej ( np. Szwajcaria) wykazuje zalety, nieosiągalne w systemie demokracji przedstawicielskiej.
Przedstawiciele są pośrednikami reprezentowanych do władzy, i jak to u pośredników nagminnie bywa, przejawiają degenerujące system “ciągotki” do nieadekwatnego do swoich usług, osiągania rozlicznych materialnych i innych zysków ze swojego pośrednictwa.
Aby te nieadekwatne (często również nielegalne) zyski ukryć, podejmują wiele działań aby
np. zablokować korzystanie przez reprezentowanych, z ich prawa do informacji.
” dotyczyły przestrzegania konstytucyjnych praw i wolności,”
“5.Podać w środkach masowego przekazu informację o utworzeniu Międzyzakładowego Komitetu Strajkowego oraz publikować jego żądania.
6.Podjąć realne działania mające na celu wyprowadzenie kraju z sytuacji kryzysowej poprzez:
a) podawanie do publicznej wiadomości pełnej informacji o sytuacji społeczno-gospodarczej,
b) umożliwienie wszystkim środowiskom i warstwom społecznym uczestniczenie w dyskusji nad programem reform.”
Czego żądano?
Realizowane?