Prawo do informacji publicznej zapewnia w demokracji możliwość kontroli władz publicznych i wydatkowania środków publicznych. Gwarantuje również realizację innych praw np. wyborczych, pozwala ludziom uczestniczyć w podejmowaniu decyzji. Europejski Trybunał Praw Człowieka podkreśla, że prawo do informacji jest jednym z praw człowieka, a jego ograniczenia mają wynikać z ustaw, muszą być uzasadnione i niezbędne w społeczeństwie demokratycznym.
Tymczasem na naszych oczach, w wyniku lobbingu urzędników, planuje się pozbawienie nas praw. Dzieje się to przez systematyczne wprowadzanie do debaty publicznej pojęcia „nadużywania prawa do informacji”.
W 2012 roku sędzia Naczelnego Sądu Administracyjnego – Irena Kamińska- w wywiadzie udzielonym Polskiej Agencji Prasowej zdefiniowała to pojęcie. Występuje ono wtedy, gdy ktoś zadaje za dużo pytań i urzędnik stwierdza, że pytająca osoba ma „złe intencje”:
Dotykamy tu bardzo istotnego problemu – nadużywania prawa do informacji publicznej. Do sądu trafiają liczne skargi od wnioskodawców, którzy działają w celu nękania organu, np. wójta, burmistrza, prezydenta miasta i robią to wyłącznie z prywatnych pobudek (…). Przypomnę, że celem ustawy miała być transparentność, tworzenie społeczeństwa obywatelskiego i jego kontrola nad działaniami władzy publicznej i wydatkowaniem środków publicznych. A nie rozgrywanie własnych animozji i prowadzenie prywatnych wojen.”
http://www.lex.pl/czytaj/-/artykul/sedzia-nsa-mamy-klopot-z-naduzywaniem-prawa-do-informacji
Teoria ta była przez następny rok twórczo wykorzystywana i zaowocowała zapowiedziami składania wniosku o zmianę ustawy o dostępie do informacji publicznej przez Związek Powiatów Polskich. W jego ekspertyzie czytamy:
brak [nam] możliwości naliczania opłat za udostępnienie informacji publicznej na wniosek strony. Możliwość naliczania takich opłat chociażby w minimalnym zakresie, mogłaby uchronić administrację publiczną przed zalewem próśb o udostępnienie informacji publicznej [podkreślenia nasze].
Informacja dla Zarządu Związku Powiatów Polskich na temat ustawy o dostępie do informacji publicznej
Do pracy ruszyły też środowiska naukowe i rozpoczęły badania. Ich wyniki mają być ogłoszone i omówione na konferencji, które odbędzie się 28 listopada na Uniwersytecie Kardynała Stefana Wyszyńskiego w Warszawie. Tytuł konferencji to po prostu „Nadużywanie prawa do informacji publicznej”. Wydarzenie trwa 4 godziny i kończy się panelem „Ocena potrzeby wprowadzenia regulacji prawnej przeciwko nadużywaniu prawa do informacji oraz dyskusja na temat kształtu tej regulacji”. Panelistkami w tej części będą radczynie prawne urzędów, które nasze zapytanie o badania związane z „nadużywaniem prawa do informacji” zagubiły w spamie (ale odnalazły go, gdy tylko zorientowały się, że wiemy, o co pytamy) lub twierdzą, że dotyczyło ono spraw prywatnych: mec. Sylwia Barcz-Popiel (radczyni prawna gminy Klembów – 1, 2, 3 i 4), dr Marlena Sakowska-Baryła, (radczyni prawna urzędu miasta w Łodzi). Innymi słowy są to osoby mające znaczący wpływ na odpowiedzi udzielane przez urzędy, które podjęły działania utrudniające dostęp do wnioskowanej przez nas informacji.
Nie wiemy, na ile rozbudowane są przeprowadzone badania. Ale ich część – ankieta, która trafiła w nasze ręce – przewraca do góry nogami koncepcję praw człowieka. Wolność pozyskiwania informacji publicznych zawartą w Konstytucji RP (art. 61) i Europejskiej Konwencji Praw Człowieka (art. 10) – która ma nam pozwolić żyć godnie, dowiadywać się o różne ważne dla nas sprawy, wygłaszać opinie – zamienia w wydmuszkę.
Uniwersytet Kardynała Stefana Wyszyńskiego wysłał do gmin maile o następującej treści (fragment):
niniejsze badanie prowadzone jest w celu podjęcia próby diagnozy zjawiska nadużywania prawa dostępu do informacji publicznej. Jest ono elementem realizowanego projektu badawczo – rozwojowego (..) „Model regulacji jawności i jej ograniczeń w demokratycznym państwie prawnym” (…) Uzyskane odpowiedzi przyczynią się do zaproponowania stosownych zmian w prawie, które zostaną przedstawione w ramach propozycji nowelizacji Ustawy o dostępie do informacji publicznej.
Nam udało się – nakładem dużych sił – zbadać, że na około 1 200 urzędów gmin, które odpowiedziały na nasze zapytanie w terminie, co najmniej 139 gmin wypełniło ankietę. Ankieta definiuje „nadużywanie prawa do informacji” jako:
wykorzystywanie prawa w celach niezgodnych z założeniami, dla których to prawo zostało wprowadzone to jest jawnością życia publicznego, poprawą zaufania obywateli do władzy publicznej oraz jej kontrolą. Przy czym przez nadużywanie prawa nie uważa się takiego wykonywania prawa, które nakłada na podmiot zobowiązany pracę, jeśli jest to uzasadnione ze względu na założenia, dla których prawo wprowadzono.
Pomijając fakt, że sens prawa wyłożony jest w Konstytucji RP i jest zgodny z międzynarodowym standardem, ustawa zaś wprowadziła jedynie procedury uzyskiwania informacji, warto przeczytać, jak mogłoby wyglądać stosowanie takiej definicji w praktyce. Urząd gminy w Świdnicy (47 wniosków w 2013 roku) odpowiada na nasze pytanie, czy dostał i wypełnił ankietę:
potwierdziliśmy, iż w naszej ocenie prawo to jest nadużywane lub wykorzystywane niezgodnie z intencją ustawodawcy. Wasze zapytanie jest tego klasycznym przykładem [podkreślenia nasze].
Oprócz definicji, ciekawe są pytania:
- czy spotkano się z sytuacją, gdy ten sam wnioskodawca występował o informację publiczną raz na kwartał lub częściej?
- z ilu pytań składał się wniosek?
- ile godzin przeciętnie zajmuje odpowiadanie?
- czy trzeba odsunąć inne czynności?
- czy zdarzają się pytania w celach zarobkowych?
- czy uzyskane informacje mogą być wykorzystane przeciw temu, kto je udostępnił?
W tym ostatnim przypadku warto zwrócić uwagę na fakt, że dostęp do informacji zabezpiecza też realizację innych praw. Zdarza się, że aby chronić swoje prawa, obywatel potrzebuje rzeczowych argumentów, które może zbudować właśnie dzięki informacji otrzymanej od urzędu. Czy można zgodzić się z sytuacją, gdy jesteśmy pozbawieni takiej możliwości?
Gdyby ziściły się oczekiwania osób lobbujących na rzecz ograniczania obywatelom prawa do informacji, urzędnicy otrzymaliby możliwość oceniania naszych intencji i decydowania o tym, jaki kierunek obierze nasze życie. Nie jest łatwo znaleźć w tej całej kampanii innego powodu ograniczenia prawa poza wygodą urzędniczą. To, ile czasu odpowiada się na pytania, zależy np. od organizacji pracy, a częstotliwość pytań może wynikać z faktu, że informacja nie jest dostarczana. Poza tym udzielanie informacji nie jest czynnością dodatkową, a jednym z obowiązków urzędników. Można odnieść wrażenie, że cały pomysł jest efektem skutecznego działania wprowadzającego teorię zaprezentowaną już w 2008 roku – kiedy w ogóle mało kto interesował się informacją publiczną:
W literaturze przedmiotu kładzie się nacisk na zagadnienia związane z uprawnieniami wnioskodawcy przy realizacji gwarantowanego mu konstytucyjnie i ustawowo dostępu do informacji, ponieważ ma to znaczenie fundamentalne. Tymczasem jednym z zagadnień praktycznie nieporuszanych, a związanych z prezentowaną problematyką, jest nadużywanie prawa do informacji publicznej (..). Warto odnieść się do tego problemu, gdyż przysparza on administracji publicznej dodatkowych kosztów, prowadzi do opóźnień w udostępnianiu informacji publicznej pozostałym wnioskodawcom lub w wykonywaniu innych zadań.
Próba wprowadzenia ograniczeń jest całkowicie nieproporcjonalna do skali problemu. Z naszych badań na temat poziomu wnioskowania do urzędów gmin w 2013 roku wynika bowiem, że „zalew wniosków” jest mitem. 73% spośród gmin, które udzieliły nam informacji na temat liczby wniosków otrzymanych w 2013 roku, otrzymało mniej niż 50 zapytań, 19% między 50 a 99, 3% między 100 a 199, i tylko niecałe 1% gmin między 200 a 360. 5 gmin zadeklarowało, że otrzymało jeszcze więcej wniosków o udostępnienie informacji publicznej. Są to między innymi Klembów: 514 wniosków w ostatnim roku i Łódź – 615 wniosków.
Co więcej, najwięksi lobbyści – przedstawiciele Związku Powiatów Polskich – również nie bardzo wiedzieli, jaki dowód mogą wskazać na potwierdzenie tezy o „zalewie”. Nie przeszkadzało im to głosić, że wniosków jest za dużo, tyle że nie u nich, a gdzieś indziej.
Z niepokojem patrzymy na to, co dzieje się od dwóch lat. Wygłaszane przez autorytety opinie nie są oparte na zweryfikowanych dowodach, niektórzy prawnicy pracujący naukowo nie poszukują sensu obowiązujących praw w Konstytucji i ochronie jednostki, a w ochronie widzimisię urzędnika. Ekspertami zostają osoby, pod których czujnym okiem naruszane jest prawo (panelistki podczas wspomnianej konferencji). Wszystko to zaś sowicie podlewane jest publicznymi pieniędzmi i trzymane w tajemnicy. Projekt, w ramach którego realizuje się badania i tworzy atmosferę konieczności zmian w prawie, finansowany jest przez Narodowe Centrum Badań i Rozwoju i otrzymał grant w wysokości prawie 4 mln. złotych. Potrwa jeszcze około półtora roku i już boimy się kolejnych „modelowych” teorii.
I jeszcze kilka słów na temat rzetelności przedstawionego przez nas obrazu. Naszą misją jest czynna ochrona prawa do informacji. Gdy otrzymujemy niepokojące sygnały, staramy się je sprawdzać. Niniejszy tekst jest wynikiem informacji, która dotarła do nas od anonimowego urzędnika. Osoba ta dostarczyła nam tylko część informacji, dlatego aby dotrzeć do ankiety, musieliśmy wykonać pracę detektywistyczną – najpierw zbadać, kiedy i przez kogo była wysyłana, a następnie wysłać zapytania do wszystkich gmin. Wcześniej pytaliśmy autorów, czy mogą podzielić się informacją o prowadzonych badaniach – dwukrotnie poinformowali nas, że informację udostępnią podczas konferencji zaplanowanej na 28 listopada. Otrzymaliśmy zaproszenie do zabrania głosu podczas panelu. Doceniamy, że UKSW – dosyć późno wprawdzie – ale jest otwarta na dyskusję. Jednak obawialiśmy się legitymować tezę o „nadużywaniu prawa do informacji” oraz zabierać głos, nie mając podstawowej wiedzy o przeprowadzonych badaniach, wnioskach i rekomendacjach. Przywykliśmy do tego, że autorzy opracowań, którzy zapraszają panelistów do dyskusji, najpierw przekazują im raport, nad którym odbędzie się debata. A tym razem nie chodzi o “jakąś tam debatę”, a o regularne, systematyczne i konsekwentne dążenie do zmian prawa, które rozpoczęło się już w 2008 roku. Dlatego taka wiedza jest konieczna.
Czy ta decyzja była słuszna? Czy należało stanąć do dyskusji, nie mogąc się do niej przygotować? Nie byliśmy co do tego zgodni. Odmawiając, nie znaliśmy jeszcze treści ankiety. Wybieramy się na konferencję jako publiczność. Zamierzamy ją też nagrywać. Namawiamy więcej osób do uczestniczenia w tym wydarzeniu.
Wciąż czujemy niepokój dotyczący innych aspektów badanych w ramach projektu „Model jawności”. Na razie – finansujący projekt NCBiR – odmówił nam udostępnienia projektu. Spotkamy się w sądzie.
***
Sytuację monitorujemy dzięki wsparciu:
Komentarze