Dziennikarzu, pytasz to płać

zdjęcie: Marek Śliwecki

W Oleśnicy wnioskujący o udostępnienie informacji publicznej powinni liczyć się z możliwością poniesienia dodatkowych kosztów – w końcu czas urzędnika jest cenny (według dziennikarzy możliwe, że szczególnie wtedy, kiedy wnioskodawcą jest lokalna gazeta).

Wielokrotnie poruszaliśmy już kwestie nieprawidłowości związanych z naliczaniem opłat za informację publiczną (więcej o tym: Płacić czy nie płacić? Pułapki bezpłatnego dostępu do informacji publicznej). Przypadek Oleśnicy jest jednak o tyle wyjątkowy, że wydaje się, że opłatami obciążano faktycznie tylko jeden podmiot – redakcję lokalnej gazety. Powołano się przy tym na prowadzoną ewidencję godzin przeznaczonych na realizację wniosków, która… nie wiadomo, czy w ogóle istniała.

Jest w końcu ta ewidencja czy nie?

Dziennikarze z Panoramy Oleśnickiej, zastanawiając się, czy nie są jedynymi, którzy płacą w Oleśnicy za korzystanie z prawa do informacji, zawnioskowali o taką ewidencję za pierwsze półrocze 2018 r. Podejrzewali, że może ona po prostu nie istnieć, a urząd wyłącznie wtedy, kiedy rozpatruje ich wnioski, skrupulatnie zlicza „nadgodziny” i wystawia za nie później rachunek.

W połowie 2019 r. redaktor otrzymał szacowany koszt realizacji wniosku o wykaz umów, który zdaniem urzędu, jest informacją przetworzoną. Za przygotowanie odpowiedzi trzeba było zapłacić 475,80 zł. Kwota miała wynikać z czasu spędzonego nad wnioskiem przez osoby zatrudnione w urzędzie, zgodnie z prowadzoną przez urząd ewidencją. Zawnioskował więc o udostępnienie ewidencji czasu przeznaczonego przez pracowników na przygotowywanie odpowiedzi na wnioski. W odpowiedzi na wniosek zastępca burmistrza wskazała, że udostępnieniu podlegają wyłącznie informacje o czasie pracy osób pełniących funkcje publiczne. W związku z tym wskazano, że naczelnicy Wydziałów Spraw Obywatelskich oraz Geodezji, Gospodarki Gruntami, Rolnictwa i Ochrony Środowiska „ w godzinach nadliczbowych od 16:00 do 17:00 w dniu 23 maja 2019 r. (po 1 godzinie) na podstawie polecenia służbowego” przygotowywali odpowiedź na wniosek „dotyczący sporządzenia informacji przetworzonej”. Uzasadnienie prawne i faktyczne miało się znaleźć w kolejnym piśmie. Pozostałe godziny spędzili, opracowując odpowiedź, pracownicy niepełniący funkcji publicznych, i tym samym żadnych informacji na ich temat nie udzielono.

Kwestia prywatności

Ciekawa interpretacja przepisów – faktycznie, na podstawie art. 5 ust. UDIP można ograniczyć prawo do informacji w zakresie, w jakim mogłoby to naruszać prywatność osób fizycznych, przepisu tego nie stosuje się do osób pełniących funkcje publiczne. Nie oznacza to jednak, że udostępnienie każdej informacji, która dotyczy pracownika niepełniącego funkcji publicznej, narusza jego prywatność. Urząd z łatwością mógłby chociażby wskazać, ile godzin pracy osoba zatrudniona na danym stanowisku poświęciła na opisane zadania. Podobne zestawienie nie naruszałoby w żaden sposób niczyjej prywatności, a pozwoliłoby na wgląd w to, co ważne dla dziennikarzy, a także wszystkich mieszkańców – jak sprawnie zorganizowana jest praca w urzędzie, ile faktycznie czasu poświęca się na przygotowanie odpowiedzi na wnioski, i w końcu, czy słusznie została naliczona wskazana wcześniej opłata. Rozróżnienie pracowników na pełniących funkcje publiczne i niemieszczących się w tej kategorii nie powinno mieć żadnego znaczenia.

Skuteczne powołanie się na art. 5 ust. 2 UDIP w opisanym stanie faktycznym powinno wyglądać następująco: udostępniona zostaje pełna ewidencja godzin przeznaczonych przez pracowników na odpowiadanie, ale z zakrytymi danymi pracowników niepełniących funkcji publicznych. Jednocześnie wydawana jest decyzja administracyjna, w której organ uzasadnia dokonaną anonimizację – jakimi kryteriami kierował się, decydując, że dane niektórych osób nie podlegają udostępnieniu, jakie wartości chroni, jaki jest zakres ich obowiązków (by wnioskodawca był w stanie ocenić, czy faktycznie nie pełnią funkcji publicznych).

Czy jedyni, którzy płacą?

Niestety urząd postanowił inaczej – wskazał tylko, że nie udostępni niczego związanego z pracownikami, poza naczelnikami wydziałów i poprosił o doprecyzowanie wniosku. Wymiana pism dziennikarzy z urzędem nie zbliżyła ich do odpowiedzi na pytanie, czy inni wnioskodawcy również są obciążani wysokimi kosztami. W związku z tym Sieć Watchdog wsparła ich działania i zawnioskowała do Urzędu o zanonimizowane kopie pism wyznaczających koszty udostępnienia informacji.

W odpowiedzi Urząd przekazał nam wskazane pisma – dotyczyły trzech przypadków naliczenia opłat, z czego w jednym wnioskodawca samodzielnie zadecydował o zmianie formy realizacji wniosku z wersji elektronicznej na papierową. Dwa pozostałe dotyczyły naszych dziennikarzy, którzy zwrócili nam uwagę, że organ nie zrealizował rzetelnie naszego wniosku, gdyż samej gazecie wyznaczono w tym czasie trzykrotnie opłatę. Wydaje się więc, że dziennikarzy nie zawiódł instynkt i faktycznie, nikt inny za urzędnicze godziny nie płacił. Stowarzyszenie zapytało też o liczbę wniosków i z odpowiedzi jasno wynika, że nie byli w tym okresie jedynymi wnioskodawcami. Nie wysnuwając zbyt daleko idących wniosków: skąd takie podejście do nakładania opłat?

Dziennikarze zauważyli również, że urząd informując o naliczeniu opłaty, zawsze ją zawyżał, podane wstępnie kwoty był czasem nawet dwukrotnie wyższe od tych ostatecznie naliczonych, tak jakby chciał zniechęcić wnioskodawcę. Oczywiście pozornie jest to lepsza sytuacja, niż gdyby organ nie doszacował kosztów. Podobne działanie urzędu może jednak powodować efekt mrożący: wnioskodawca (zakładając, że opłata jest słusznie wyznaczona) obawiając się wysokich kosztów, wycofuje wniosek, podczas gdy faktycznie mogą się one okazać dużo niższe.

Co dalej?

Panorama Oleśnicka podkreśla, że ich zdaniem nie jest to jedyny przypadek, kiedy naliczanie opłat ma utrudniać realizacją wniosków. W opisanej przez gazetę sprawie – Radny ma zapłacić 3 tysiące (!), czyli co kryje “Twierdza Ratusz”? – za realizację konstytucyjnego prawa radny miał zapłacić początkowo 800, a potem aż 3 000 złotych! Najwyraźniej przygotowanie odpowiedzi na pytanie o umowy cywilnoprawne zawarte przez 40-tysięczne miasto w poprzednim roku wymaga w zasadzie zatrudnienia nowego pracownika na miesiąc. Oleśnicki urząd bardzo ceni swój czas – dziennikarze powinni w zasadzie cieszyć się, że zapłacili niewiele ponad 300 złotych.

Na koniec, w odniesieniu do tej sprawy, trzeba podnieść jeszcze jedną kwestię. Załóżmy nawet, że czas pracy urzędników zostałby dokładnie wskazany i publicznie udostępniony, jasne byłyby zasady wyliczania kosztów za czas spędzony na przygotowywaniu odpowiedzi. Dalej pozostaje jednak pytanie: Gdzie kończy się działanie urzędu, rozpatrującego pisma i wnioski obywateli, a zaczyna się ta strefa, gdzie nie jest to już zwykłe zadanie, a „misja specjalna” na zlecenie obywatela, za którą musi on zapłacić? I dlaczego właśnie tam? Podążając za tą logiką – może powinno się od tych godzin spędzonych na realizacji wniosku „odjąć” taki zwykły czas, za który obywatel by płacić nie musiał?

Oczywiście trzeba brać pod uwagę konieczność zapewnienia sprawnej pracy urzędu, ale brak jasnych uregulowań w tej kwestii prowadzi do sytuacji, w której  opłacamy urząd z publicznych pieniędzy, by służył wspólnemu dobru, a jednocześnie dodatkowo zasilamy go z własnej kieszeni, żeby realizował nasze skonkretyzowane uprawnienia. Odpowiadanie na wnioski o informację publiczną jest zaś takim samym obowiązkiem organu władzy publicznej jak każdy inny i nie powinno się go odmiennie traktować. Niedopuszczalna byłaby też sytuacja różnicowania wnioskodawców, gdzie jednym każe się za wszystkie wnioski płacić, a innym nie – w końcu prawo do informacji przysługuje każdemu, niezależnie od tego, kim jest, czym się zajmuje i ile wniosków złożył wcześniej.

 

Pomóż jawności i naszej niezależności!

Komentarze

Dodaj komentarz

Przed wysłaniem komentarza przeczytaj "Zasady dodawania i publikowania komentarzy".

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *