Dwa dni temu opisywaliśmy naszą sprawę dotyczącą przedwyborczej wypowiedzi premiera na temat rzekomego opanowania epidemii, które miało pozwolić bezpiecznie iść do urn.
Zapytaliśmy wówczas, jakie analizy czy opinie skłoniły premiera do uznania, że sytuacja epidemiczna jest opanowana. Poprosiliśmy o udostępnienie tych analiz. Kancelaria Prezesa Rady Ministrów w odpowiedzi poinformowała, że przedmiot wniosku nie stanowi informacji publicznej. Sąd, do którego skierowaliśmy skargę, był innego zdania:
W celu realizacji konstytucyjnej zasady transparentności działania organów administracji publicznej koniecznym jest zapewnienie obywatelom pełnej wiedzy w tym zakresie.
Komentując wyrok, napisaliśmy, że rozstrzygnięcie z 5 stycznia 2021 r. jest niezwykle istotne, ponieważ zwraca uwagę na to, że władza powinna brać odpowiedzialność za swoje słowa. Więcej w tekście – Epidemia w odwrocie – skąd premier to wiedział?
Minister Zdrowia nie musi brać odpowiedzialności za słowa?
Latem 2020 roku nie tylko premier zapewniał o tym, że sytuacja pandemiczna jest opanowana. Minister Zdrowia na Twitterze napisał – “Spodziewamy się 100-200 wyników na dobę. W innych województwach sytuację mamy opanowaną” (źródło: https://twitter.com/MZ_GOV_PL/status/1269900777901961216)
Jego również zapytaliśmy, na podstawie jakich danych wysnuł wniosek, że sytuacja epidemiczna jest opanowana. I tym razem przeczytaliśmy, że pytamy o coś, co nie jest informacją publiczną. Resort Zdrowia użył jednak w swojej odpowiedzi magicznego zaklęcia – „dokument roboczy”. To informacja, zwana czasem „dokumentem wewnętrznym”, która z nie do końca jasnych przyczyn nie może być pokazana obywatelom. Owo magiczne zaklęcie, nie mające żadnego oparcia w ustawie o dostępie do informacji publicznej ani tym bardziej w Konstytucji, często działa na sądy administracyjne. I zadziałało tym razem. W wyroku (II SAB/WA 408/20) odnoszącym się do naszej skargi na Ministra Zdrowia nie przeczytaliśmy już, jak w przypadku wypowiedzi premiera, iż „konieczne jest zapewnienie pełnej wiedzy w tym zakresie”. Zamiast tego wytłumaczono nam:
(…) od „dokumentów urzędowych” (…) odróżnia się „dokumenty wewnętrzne” służące wprawdzie realizacji jakiegoś zadania publicznego, ale nie przesądzające o kierunku działania organu. Dokumenty takie służą wymianie informacji, zgromadzeniu niezbędnych materiałów, uzgodnieniu poglądów i stanowisk. Mogą mieć dowolną formę, nie są wiążące co do sposobu załatwienia sprawy, nie są w związku z tym wyrazem stanowiska organu, nie stanowią więc informacji publicznej.
W ten sposób odbiera się nam, obywatelom, prawo do śledzenia jakichkolwiek procesów decyzyjnych na każdym szczeblu władzy. Mamy się zadowolić efektem końcowym „wyplutym” przez rządowe tryby. A kto wpłynął na daną decyzję, na jakiej podstawie ją podjęto, czy słusznie? Tego nie mamy prawa wiedzieć. W tej sytuacji rząd może wprowadzić dowolne ograniczenie podpierając się „licznymi ekspertyzami” i nie możemy powiedzieć – sprawdzam. My jednak nie dajemy za wygraną. Złożymy skargę kasacyjną od tego wyroku.
Dlatego przed laty zaproszona i opłacona naukowa gościa zza oceanu, chyba jeszcze pod koniec XX stulecia lub na początku XXI-go, w stolicy tegoż kraju nad Wisłą,objaśniała aktywistom walki z korupcją lokalną, dlaczego w krajach KKT (czyli krajach kultury tajemnicy) potrzebne są przepisy karne za ukrywanie lub utrudnianie ludziom dostępu , do należnej im informacji. Mówiła że w wielu krajach używanie prawa karnego w tym zakresie nie jest konieczne bo sprawy dostępu do należnej informacji dostatecznie regulują procedury administracyjne i cywilizowany powszechny zwyczaj.
Ale dla przyspieszenia procesu (cywilizowania, tego słowa nie użyła przez grzeczność chyba) prawo karne wydaje się potrzebne.
Aktywiści, zadowoleni nie wydawali się.
Ciekawe co powiedziała by teraz.
https://www.youtube.com/watch?v=D2fDFY8CuCo
Jeżeli to niejawne dokumenty wewnętrzne to na ich podstawie nie powinno ministerstwo wypowiadać publicznie opinii.