Ciepła woda w kranie to nie wszystko – rozmowa z mieszkanką Suchego Lasu

na zdjęciu Anna Ohirko (fot. archiwum prywatne)

Anna Ohirko jest uczestniczką kursu (Bez)Nadzieja małej gminy realizowanego przez Sieć Obywatelską Watchdog Polska. Od ponad 30 lat mieszka w gminie Suchy Las – tu chodziła do szkoły, której uczennicą jest teraz jej córka, tu ma znajomych, robi zakupy i chodzi na spacery. Uwielbia to miejsce właśnie ze względu na ludzi i chce je zmieniać na lepsze, bo można i trzeba to robić. Dlatego z grupą mieszkańców założyła stowarzyszenie “Lokalni w Gminie Suchy Las”, którego jest prezeską i dlatego została Przewodniczącą Rady Rodziców w szkole.

Anna Ohirko: To jest raczej jeden z jej elementów, zaczęliśmy wcześniej jako grupa nieformalna. Ale te lipy były punktem zwrotnym i z ich powodu nasza grupa przekształciła się w stowarzyszenie „Lokalni w Gminie Suchy Las”. Pomyśleliśmy, że gdybyśmy byli jakąś formalną grupą, łatwiej byłoby nam o te drzewa zawalczyć i może inaczej by się ta historia skończyła.

A jak się skończyła?

Drzewa, mimo protestów mieszkańców, wycięto. Pod piłę poszły 24 lipy. Poza wartością przyrodniczą miały również dużą wartość sentymentalną. Były sadzone przez dzieci z pobliskiej szkoły ponad 60 lat temu, wiele z tych osób wciąż mieszka w Suchym Lesie, przeprowadzaliśmy z nimi wywiady.  

fot. archiwum prywatne

Akcja związana z wycinką lip działa się w czasie pierwszego lockdownu i nie było nas pod tymi lipami tyle, ile byłoby w normalnych czasach. Wycinkę drzew zaplanowano pod nowe skrzyżowanie i robiono to w ramach tzw. ZRIDU-u czyli szybkiej ścieżki uzyskania zgody na realizację inwestycji drogowej. Wójt skorzystał z możliwości pominięcia konsultacji społecznych oraz niewystępowania o opinię dotyczącą oddziaływania inwestycji na środowisko.

O wycince dowiedzieliśmy się tydzień przed uruchomieniem pił. Mieliśmy bardzo mało czasu na jakiekolwiek działania – napisaliśmy do Regionalnej i Generalnej Dyrekcji Ochrony Środowiska. Wspomogły nas bardzo fundacje i stowarzyszenia z Poznania – „Zielna Fala”, „Koalicja za zieleń”. Aktywiści z „Zielonej Fali” przypinali się do tych drzew, policji było więcej niż protestujących. Ściągnęliśmy swoich specjalistów i udało nam się podważyć opinię ornitologiczną przedstawioną przez gminę, dzięki temu RDOŚ wycofał zgodę na wycięcie dwóch lip. Jedna z nich została tam gdzie rosła i nagle się okazało, że można zmienić projekt, by ją ocalić, drugą przesadzono i rośnie teraz pod urzędem gminy. Władza, robiąc tę wycinkę mimo protestów mieszkańców, pokazała nam, gdzie jest nasze miejsce. Próbowaliśmy z władzami gminy rozmawiać, prosić, zwołano nawet sesję rady gminy poświęconą temu tematowi, niestety już po wycięciu lip. Wójt niespecjalnie chciał rozmawiać z nami czy dziennikarzami.

Wójt naprawdę nie rozumiał, że te drzewa to cenne dziedzictwo gminy i warto je zachować? Przecież tu mieszka?

Wójt jest mieszkańcem gminy od roku, choć rządzi nią od 22 lat. Ale historię lip dobrze znał.

A czy zmiana projektu skrzyżowania, tak by ocalić chociaż część lip, była w ogóle możliwa?

Na początku wmawiano nam, że nie ma opcji ocalenia drzew ani ich przesadzenia. Kiedy jednak RDOŚ wycofał zgodę na wycinkę dwóch lip, ponieważ znaleźliśmy na nich gniazda grzywacza, okazało się, że jednak można zarówno zmienić projekt, jak i przesadzić drzewo. Nam nie chodziło o blokowanie inwestycji, ale o znalezienie kompromisu, który pozwoli ocalić choć część drzew – wójtowi niestety na tym nie zależało i stało się, jak się stało.

na zdjęciu Anna Ohirko, w tle aleja lipowa, która została wycięta (fot. archiwum prywatne)
Czyli ostatecznie udało się ocalić 2 spośród 24 lip?

Tak.

Czy wójt traktuje mieszkańców trochę jak zło konieczne i nie liczy się z ich zdaniem?

Choć uwielbiam to miejsce – tu się wychowałam, tu poszłam do szkoły, do której teraz chodzi moja córka, to jednak widzę, że gdyby władza była bardziej otwarta na mieszkańców, żyłoby się lepiej. Nasze stowarzyszenie napisało projekt uchwały dotyczącej konsultacji społecznych. Skorzystaliśmy z inicjatywy obywatelskiej, zebraliśmy 200 podpisów i złożyliśmy ten projekt uchwały. Procedowany był bardzo długo, ale się udało. Poprzednia uchwała miała 15 lat i była kompletnie nieadekwatna do zmieniającego się świata i narzędzi. To pokazuje, jak się te konsultacje z mieszkańcami traktuje. Jeżeli już coś musi być, bo tego ustawa wymaga, to konsultacje są, ale jeśli pójdą nie po myśli wójta, to ich wyniki nie są szczególnie brane pod uwagę. Niedawno były konsultacje zmiany MPZP – przyszło naprawdę dużo osób, większość wyraziła swoje zdanie i teraz słychać głosy, że może trzeba konsultacje powtórzyć, bo nie do końca wiedzieliśmy, za czym głosujemy. A mieszkańcy zagłosowali przeciwko wpuszczeniu kolejnego dewelopera, opowiadając się za tym, by tereny, na których wójt chce zmienić MPZP, pozostały w obecnym stanie. Mieszkańcy mają dość deweloperki, uważają, że najpierw trzeba zatroszczyć się o infrastrukturę, drogi, bo jesteśmy coraz bardziej zakorkowani.

Suchy Las jest pod Poznaniem?

Tak, to jest tuż pod Poznaniem, przez naszą gminę prowadzi jedyna droga wylotowa od północy i w korkach stoi się godzinami.

Wróćmy do początku Twojej działalności w gminie, nie zaczęło się od lip, więc od czego? Czy był taki moment, w który powiedziałaś sobie – tak nie może być, coś trzeba zrobić?

Przełomem był moment, w którym moja córka poszła do szkoły, zresztą do tej samej, do której ja chodziłam. Wcześniej też byłam typową mieszkanką zadowoloną z tego, że mam ciepłą wodę w kranie i latarnie na ulicy. Wiele lat głosowałam na obecnego wójta. Cztery lata temu córka rozpoczęła naukę w pierwszej klasie, a ja zostałam przewodniczącą Rady Rodziców. I wtedy zobaczyłam, jakie są braki w tej szkole. Na przykład jest tylko 13 komputerów na 600 uczniów. W XXI wieku w jednej z najbogatszych gmin w Polsce! Toalety też były w opłakanym stanie. Zaczęłam się zastanawiać, na co idą w takim razie nasze pieniądze i dlaczego szkoły są takie niedoinwestowane, skoro wójt wielokrotnie przy okazji różnych spotkań podkreślał, że oświata jest dla niego bardzo ważna. Z drugiej strony ciężko było wyprosić tysiąc złotych na nagrody dla uczniów.

I tak po nitce do kłębka – najpierw zainteresowałam się wydatkami na oświatę, a potem zaczęłam przypatrywać się innym wielomilionowym inwestycjom w gminie. Czy rzeczywiście są potrzebne? Dlaczego to deweloperzy dyktują nam warunki? Póki co, sporo udało nam się zrobić w szkole, także dzięki nowej dyrekcji, która się zmieniła w międzyczasie. Na przykład przewalczyliśmy, by powstały schody przeciwpożarowe. Nie było ich przez 60 lat, bo zawsze były inne, ważniejsze wydatki, a później robiono kolejną ścieżkę rowerową, równoległą do innej, za 3,5 mln. zł.

A czy zdarzyło Ci się korzystać z prawa do informacji, by się dowiedzieć czegoś o funkcjonowaniu gminy?

Jasne, jestem chyba w pierwszej dziesiątce mieszkańców, którzy najczęściej wysyłają do urzędu gminy wnioski o informację publiczną. Bardzo często korzystam z tego narzędzia, ale głównie dlatego, że niewiele informacji jest publikowanych w Biuletynie Informacji Publicznej. Teraz, na kursie (Bez)Nadzieja małej gminy, prowadzonym przez Watchdoga, przyglądamy się, jak funkcjonują modelowe gminy. I okazuje się, że większość informacji, o które my wnioskujemy, te gminy publikują w BIP-ie lub na stronie. A u nas, by się czegoś dowiedzieć, trzeba dopytać. Na szczęście urząd na nasze wnioski odpowiada.

Czy coś się zmieniło od czasu akcji z lipami?

Tak, widzę pewną zmianę w postawie lokalnej społeczności. Lipy przebudziły mieszkańców – zobaczyli, że kiedy przychodzi do konfrontacji mieszkańców z urzędem, to mieszkańcy nie są ważni i nie słucha się ich zdania. Teraz projektami naszego nowo powstałego stowarzyszenia interesuje się wiele osób. Prowadzimy na FB fanpage „Zielona strona gminy Suchy Las” i wielu mieszkańców tu zagląda, niektórzy piszą do nas, że pilnują wycinek, protestują, gdy chce się wycinać drzewa w okresie lęgowym. Ta akcja wyedukowała mieszkańców – kiedy i jakie drzewa można wycinać. Zaczęli też bardziej interesować się tym, co robi urząd.

Nie wspominałaś o tym, że jesteś laureatką nagrody „Białej Pyry” Gazety Wyborczej

Tak, wówczas jeszcze działaliśmy jako grupa nieformalna i nagrodę otrzymaliśmy za petycję antysmogową. To było pierwsze większe działanie naszej grupy, w której teraz pracujemy. Pod naszą petycją zebraliśmy ponad 2 tysiące podpisów, musieliśmy trochę poczekać, ale powstał gminny program wymiany pieców węglowych. Zabezpieczono w budżecie gminy pieniądze na pomoc w wymianie pieców tym, którzy sami nie są w stanie jej sfinansować.

A czy są jakieś obszary, w których udaje Wam się współpracować jako stowarzyszeniu, a wcześniej grupie nieformalnej, z władzami gminy lub radnymi?

Raczej mniej niż bardziej. Śmiejemy się, że mobilizujemy gminę do podejmowania nowych wyzwań. Kiedy zajmujemy się jakimś tematem, nie mija dużo czasu i gmina również go podejmuje – tak był na przykład z małą retencją czy zapylaczami. Jednak trudno mówić o jakiejkolwiek współpracy, choć wszyscy dobrze się znamy jeszcze z czasów, gdy nikt nie był radnym czy lokalnym aktywistą. Nie ma między nami otwartej wojny, ale nie ma też współpracy. Raz nawet wójt zaprosił nas na konsultacje dotyczące ścieżek rowerowych, ponieważ prowadzimy grupę rowerową w Suchym Lesie i mamy zapalonych rowerzystów. Konsultacje zakończyły się, jak wszystkie inne – skrytykowaliśmy koncepcję urzędu, ale i tak ją zrealizowano. Nie stawiamy się, jako stowarzyszenie, przeciwko władzy, chcemy być po prostu za mieszkańcami i ich potrzebami i chcemy im pokazać, że mogą wziąć w swoje ręce swoją małą ojczyznę. To jest nasz główny cel. A jak wygląda Rada Gminy i czy się zmieni za jakiś czas, to jest sprawa drugorzędna. Lubimy i umiemy działać z mieszkańcami i to robimy. Udaje nam się pozyskiwać środki zewnętrzne.

Na co konkretnie pozyskujecie te środki?

Jesteśmy stowarzyszeniem, które nie zarabia, działamy społecznie, po pracy, starając się pozyskiwać finansowanie. Dwukrotnie otrzymaliśmy środki z programu „Działaj lokalnie” Polsko-Amerykańskiej Fundacji Wolności. Wygraliśmy dwa konkursy ekologiczne z NIW-u, skończyliśmy właśnie ogród deszczowy przy naszej szkole, też w ramach projektu.

Czyli głównie ekologia?

Działamy na rzecz wzrostu świadomości ekologicznej wśród mieszkańców, ale głównym celem naszej działalności jest po prostu aktywizacja mieszkańców, żeby wiedzieli, jakie mają narzędzia wpływania na władzę, by też mogli decydować o tym, jak są wydawane nasze wspólne pieniądze – to jest bardzo bogata gmina z dochodami na poziomie 180 mln. rocznie. W takiej gminie trudno jest mieszkańców zaktywizować, bo mamy wszystko – szkoły, basen, galerie handlowe, boiska, ławeczki i trudno jest ich przekonać, że moglibyśmy mieć więcej. Na przykład darmowe zajęcia dla dzieci czy seniorów.

Jesteśmy w akcji „Masz Głos” Fundacji Batorego i w ramach rocznego programu chcemy edukować mieszkańców, ale także urzędników,  na temat jawności. Chcemy, by jawność nie kojarzyła się z przykrym obowiązkiem, ale z czymś, co urzędnikom ułatwia pracę, a mieszkańcom dostęp do informacji.

fot. archiwum prywatne
Jakie macie plany na najbliższy czas?

Czekamy na rozstrzygniecie trzech konkursów, które otworzą nam kolejne możliwości. Będziemy też kontynuować akcję rowerową, która spotkała się ze sporym zainteresowaniem. To były rowery dla dzieci pod choinkę. Zbieraliśmy nieużywane już rowery, remontowaliśmy je za pieniądze z grantu i trafiały do dzieci, które ich potrzebowały. Ta akcja dała nam sporą rozpoznawalność i stała się naszym znakiem firmowym. Do dziś ludzie zwożą nam rowery, mamy ich już kilka i dlatego startujemy z kolejną odsłoną tego programu, pozyskujemy środki, które pozwolą nam je wyremontować i przekazać kolejnym dzieciom. Robiliśmy też jeden projekt z seniorami. Staramy się każdą grupę jakoś zaktywizować i zaangażować w jakiś projekt, żeby pokazać, że można wspólnie coś zrobić i to dysponując niewielkimi kwotami, bo te granty, które pozyskujemy, są na poziomie 3 tysięcy. To nie są duże pieniądze.

A jak duże jest Wasze stowarzyszenie? Ile osób liczy?

W stowarzyszeniu jest 10 osób, ale jest też dużo wspierających nas mieszkańców. Bez nich nie dalibyśmy rady łączyć pracy zawodowej i tej na rzecz stowarzyszenia. Łącznie jest nas około 30 osób.

A czy myślałaś o tym, by przejść na tę drugą stronę i zacząć działać jako radna? Może wtedy mogłabyś działać jeszcze skuteczniej?

Do kolejnych wyborów samorządowych jest aż 2,5 roku, w tym czasie wiele rzeczy może się wydarzyć. Teraz jest mi dobrze w tym miejscu, w którym jestem – jestem niezależna od gminy – nie pozyskujemy pieniędzy gminnych i bardzo mnie to cieszy.

Dziękuję za rozmowę.

 

Artykuł jest częścią cyklu prezentującego uczestników i uczestniczki kursu (Bez)Nadzieja małej gminy prowadzonego przez Sieć Obywatelską Watchdog Polska.

Pomóż jawności i naszej niezależności!

Komentarze

  1. wrygielski

    Brawo Ania

Dodaj komentarz

Przed wysłaniem komentarza przeczytaj "Zasady dodawania i publikowania komentarzy".

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *