Zamiast odpowiedzi od PGE otrzymałem akt oskarżenia od Mieczysława Sawaryna, który poczuł się zniesławiony moimi pytaniami skierowanymi do spółki.
– rozmowa z Rafałem Remontem, byłym dziennikarzem Obserwatora Nadodrzańskiego.
Martyna Bójko: W maju Sąd Najwyższy uniewinnił pana, uznając, że pytania, które zadał pan jako dziennikarz spółce PGE, nie naruszyły dóbr osobistych Mieczysława Sawaryna, burmistrza Gryfina. Wcześniej burmistrz złożył przeciwko panu prywatny akty oskarżenia, a sądy obu instancji uznały pana winnym.
Rafał Remont: W 2019 roku sąd orzekł, że jestem winny zniesławienia i skazał mnie na 1000 zł grzywny i dodatkowe 1000 zł nawiązki na cel charytatywny. Sąd Okręgowy w Szczecinie wprawdzie uchylił ten wyrok, ale także uznał mnie winnym, warunkowo umarzając postępowanie. Miałem przeprosić Mieczysława Sawaryna i zapłacić koszty sądowe.
Co takiego się wydarzyło, że burmistrz wytoczył przeciwko panu ciężkie działa w postaci aktu oskarżenia z artykułu 212 kodeksu karnego?
Najprościej mówiąc, zapytałem. Burmistrz Gryfina jest organem podatkowym dla Elektrownia Dolna Odra, to oddział spółki PGE Górnictwo i Energetyka Konwencjonalna z Grupy PGE. Dlatego trudno się dziwić, że gdy burmistrz dołączył do rady nadzorczej tej spółki PGE, mieszkańcy zobaczyli w tym potencjalny konflikt interesów – czy można decydować o wysokości podatków, które ma płacić spółka i jednocześnie zasiadać w jej radzie nadzorczej? I te wątpliwości próbowałem wyjaśnić w biurze prasowym PGE jako dziennikarz Obserwatora Nadodrzańskiego. Chcę podkreślić, że to nie była publikacja, wysłałem jedynie pytania do rzecznika prasowego.
Pytał pan w trybie prawa prasowego czy dostępu do informacji publicznej?
Chciałem skorzystać z prawa do informacji, choć nie powoływałem się w pytaniu na żadne przepisy. Zakładałem, że jeśli PGE nie będzie widziała w zatrudnieniu burmistrza konfliktu interesów, to uzyskam jakieś wyjaśnienia w tej sprawie i to wszystko. Tymczasem pytania trafiły do burmistrza.
A czy otrzymał pan w ogóle odpowiedź od PGE?
Tak, ale była zupełnie nie na temat i trudno byłoby przygotować na jej podstawie jakąkolwiek publikację. Więc choć na forach internetowych wrzało wokół tego tematu, nie miałem za bardzo materiału, by przedstawić stanowisko PGE w tej sprawie.
Potem przyszły dwa niekorzystne dla pana wyroki, a sprawą zainteresował się Rzecznik Praw Obywatelskich?
Zamiast odpowiedzi od PGE otrzymałem akt oskarżenia od Mieczysława Sawaryna, który poczuł się zniesławiony moimi pytaniami skierowanymi do spółki. Po dwóch niekorzystnych wyrokach Rzecznik Praw Obywatelskich złożył kasację na moją korzyść do Sądu Najwyższego. W międzyczasie sprawą zainteresowała się również Helsińska Fundacja Praw Człowieka i złożyła skargę do Europejskiego Trybunału Praw Człowieka. W piśmie podkreśla, że praca dziennikarza na etapie zbierania materiałów jest objęta ochroną swobody wypowiedzi zgodnie z art. 10 Europejskiej Konwencji Praw Człowieka, a wytaczanie aktu oskarżenia za zadawanie pytań może wywołać efekt mrożący.
Czy po wytoczeniu panu sprawy jakieś inne media przejęły temat, który chciał pan opisać?
Nie. Od dziennikarza ogólnopolskich mediów usłyszałem wręcz, że on o tym do dziennika, w którym pracuje, nie napisze, ponieważ PGE to dobry reklamodawca i jest embargo na krytyczne materiały o spółce.
A o sprawie sądowej pisano?
Tak, tematem interesowały się lokalne media, ale były też takie gryfińskie tytuły, zależne od władzy, w których nie było słowa ten temat. Trwającym procesem o zadanie pytań interesowały się też media ogólnopolskie. Myślę, że to był ważny temat dla dziennikarzy, bez względu na to, czy piszą o lokalnych czy centralnych sprawach. Fakt, że można skazać dziennikarza za samo zadanie pytań, bardzo niepokoi.
Na szczęście Sąd Najwyższy w swoim orzeczeniu przypomniał, że dziennikarze są od tego, żeby pytać i nawet jeśli te pytania wydają się politykom i osobom publicznym niewłaściwe, to powinni mieć grubą skórę, licząc się z tym, że mogą być pytani i kontrolowani.
Ta sprawa była swoistym precedensem, po wygranej w Sądzie Najwyższym odbierałem dziesiątki telefonów z gratulacjami od dziennikarzy z całej Polski.
Co dla Pana było najważniejsze w tym wyroku?
Tak naprawdę było kilka istotnych kwestii. Po pierwsze zostałem uniewinniony, a koszty sądowe postępowania w sprawie obciążają teraz oskarżyciela, czyli Mieczysława Sawaryna. Tenże oskarżyciel do dziś nie zwrócił mi tych środków – to tak na marginesie. Drugi, niezwykle istotny element, to treść uzasadnienia wyroku ze strony Sądu Najwyższego, który mówi wyraźnie, że ta konkretna sytuacja mogła budzić wątpliwości mieszkańców co do ewentualnego konfliktu interesów, a co za tym idzie, dziennikarz ma prawo o ten konflikt interesów pytać. I trzecia rzecz, która jest ważna i przyznam, nieco mnie do dziś dziwi: Sąd Najwyższy uniewinniając mnie, mocno powołuje się na zapisy Europejskiej Konwencji Praw Człowieka, które niewątpliwie zostały złamane we wcześniejszych wyrokach sądów. Tymczasem polskie prawo i polska Konstytucja także chroni dziennikarzy przed takimi absurdalnymi oskarżeniami, trzeba tylko chcieć to dostrzec. Ta sprawa nigdy nie powinna trafić do Sądu Najwyższego. Niemniej cieszę się, że po tylu latach walki o sprawiedliwość, ta sprawiedliwość w końcu przyszła.
A czy burmistrz lub PGE odnieśli się do wyroku?
Nie, jak na razie wyrok nie doczekał się komentarza z ich strony. Ale nawet gdyby taki komentarz się pojawił, to go nie opiszę, ponieważ nie pracuję już jako dziennikarz.
Czy do odejścia z zawodu przyczyniła się sprawa w sądzie?
To był jeden z powodów, ale też coraz mniej odpowiadało mi to, w jakim kierunku zmierzają polskie media. Są dziś mocno spolaryzowane, stoją albo po jednej stornie politycznej barykady, jak media narodowe, inne z kolei mocno wspierają opozycję krytykują rząd za wszystko i przy każdej okazji. A przecież nie wszystko jest czarne lub białe. Inna sprawa, że w większości przypadków dziennikarze są w Polsce słabo opłacani, a to prowadzi do kolejnych zawodowych problemów. Pracownicy mediów pracują dla wydawców, ale też gdzieś „na boku”. Znam przypadki, kiedy do studia TV dziennikarz zaprasza swojego klienta i zadaje mu szereg pytań. Trudno w tym wypadku mówić o jakiejkolwiek rzetelności i uczciwości wobec widza. Pójdę dalej: znam przypadek, kiedy dziennikarz był jednocześnie rzecznikiem prasowym rządowej agencji i pracownikiem mediów. To też jest konflikt interesów, o którym powinno się mówić. Ja się z takim dziennikarstwem nie bardzo zgadzam, ale z drugiej strony w zawodzie dziennikarza przepracowałem 16 lat i nie ukrywam, że czasem tęsknię. Kto wie, może kiedyś wrócę.
Komentarze